Strony

czwartek, 25 grudnia 2014

Prologue

- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić, Steve?
Mężczyzna zamyślił się, lecz po pewnej chwili odpowiedział powoli.
- Raczej tak, ale waham się jeszcze.
Westchnąłem zmęczonym głosem.
- Stary... to był Twój plan. Twój zasrany plan. Ty wszystkim kierujesz, pamiętasz? Jeśli zawalimy, wszystko idzie na Ciebie i ty za wszystko odpowiadasz. - odparłem.
- Niby w jaki sposób można zawalić ten plan? To niemożliwe! Skąd szmata będzie wiedziała, że to my?! Z resztą jeśli go zawalicie to każdy odpowiada za siebie. Nie jestem waszym pieprzonym adwokatem. - warknął przyjaciel.
Wierciłem się na fotelu od samochodu przestraszony.
Bałem się.
To mało powiedziane.
C h o l e r n i e  się  bałem.
- To ty wymyśliłeś całą tą chorą akcję.. - szepnąłem. - A plan może zawalić się w każdej chwili. To działa jak zdmuchnięcie świeczki. Kiedy zamiast ognia zobaczysz dym, cała przyjemność z zapalenia świeczki znika. Tak samo jest z naszym planem. Nasz plan jest jak cholerna świeczka! - krzyknąłem mu prosto w twarz. - To bez znaczenia. Nie siadaj na laurach.
Westchnąłem głęboko i nacisnąłem klamkę samochodu. Spojrzałem do góry na niebo pełne gwiazd i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo trzęsą mi się nogi. Ruszyłem przed siebie.
Spojrzałem w stronę mojego przyjaciela i zobaczyłem, że włóczy się powoli za mną.
Byliśmy o krok od nowego życia.
Tylko, że najpierw musieliśmy zniszczyć cudze.