sobota, 28 lutego 2015

Chapter Seven

Raz, dwa, trzy
Podążałam wzdłuż ulicy co chwilę odwracając się, żeby zobaczyć czy przypadkiem ktoś za mną nie idzie.
Cztery, pięć, sześć
Po pewnym czasie zaczęłam biec, byłam zbyt przerażona, żeby nadal wierzyć, że nic za mną nie biegnie.
Siedem, o...
Poczułam, że na coś wpadłam. Moja głowa co kilka sekund znajdowała się coraz wyżej, a gdy zobaczyłam twarz osoby, na którą wpadłam przytuliłam ją mocno i zaczęłyśmy iść razem w stron mojego domu.
Kręcone włosy Belli latały jej na wszystkie możliwe strony, ale to nie sprawiło, że wyglądała źle.
- Więc.. - próbowała zacząć temat - Coś ciekawego się wydarzyło dzisiaj?
Milczałam, a po chwili wybuchnęłam śmiechem.
- Błagam Cię, mówisz jak moja mama.
Zaśmiała się pod nosem.
- W sumie było bardzo ciekawie. Byłam u dyrektorki, a po lekcjach zostałam napadnięta przez tego Andy'ego.. wiesz, którego?
Twarz Belli zbladła, a ona pokiwała głową.
- Coś się stało? - zdziwiona spytałam.
Zamyślona po chwili odpowiedziała:
- Ja? Nie, nie. Wszystko okey. - mruknęła.
W milczeniu z Bellą nadal szłyśmy tą samą ulicą w stronę domu.
                                                                   ~*~
- Czyli jak rozumiem nie jesteś przygotowana do lekcji? - chemiczka była nieugięta. - Wiesz z czym to się wiąże?
Milczałam.
Nie nauczyłam się dziur ozonowych. Niech pani wybaczy mi ten błąd życia.
Kiwnęłam nieśmiało głową.
- Siadaj. - odparła zdegustowana moim brakiem wiedzy. - Ktoś zna odpowiedź na to pytanie?
Cisza. Ta cholerna cisza.
Kobieta weszła na podest tym samym podchodząc do biurka biorąc do ręki oskubany i obrzydliwy dziennik naszej klasy.
- To inaczej. Ten kto nie odpowie dostanie jedynkę. - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, który wyglądał jakby zakrztusiła się kakaem i nie chciała tego publicznie pokazywać.
Naprawdę? Czy ta kobieta naprawdę myśli, że obchodzi mnie co mam z odpowiedzi?
- Kto pierwszy? - spytała samą siebie patrząc do dziennika wybierając "ochotnika".
W sali panowała cisza jak nigdy.
- Anderson?
Lucy podniosła się z krzesła i spojrzała nauczycielce prosto w oczy. Jej brązowe falowane włosy opadały do ramion. Prześliczne niebieskie oczy wpatrywały się w nauczycielkę z falą nienawiści.
Lucy była śliczna. To trzeba było jej przyznać.
- Słucham? - spytała pewna siebie.
Chemiczka chwyciła w rękę długopis i zaczęła go gryźć.
- Powiedz mi.. co to jest promieniowanie nadfioletowe?
Podniosła do góry jedną brew dziwiąc się, że dostała tak proste pytanie.
- To niewidoczne dla oka fale elektromagnetyczne o wysokiej energii.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Kiwnęła głową i nakazała jej usiąść.
Dryyyyyń! 
Nie wierzyłam własnym uszom.
Uf..
Wyszłam z klasy kierując się w stronę szatni, ale jak to mi, coś musiało się stać.
Zobaczyłam brązowe loki Andy'ego Henderson'a i zaczęłam jak najszybciej biec w stronę wyjścia.
Moje ruchy zaczęły przyśpieszać wraz z biciem mojego serca.
- Elisabeth?
Przerażona odwróciłam się i ujrzałam panią Honeycutt trzymającą niebieski dziennik klasy drugiej B.
- Słucham?
- Coś się stało? - brew kobiety powędrowała do góry.
Cholera czemu każdy tak umie z wyjątkiem mnie? 
- Nie, nic. Po prostu jestem roskojarzona. - uśmiechnęłam się tempo.
- Pamiętasz o jutrzejszej wizycie w szkole?
- Trudno by było zapomnieć.
- Słucham?
Cholera.
A bo wie Pani, mam wyjebane na to co Pani o mnie myśli, a jeśli chodzi o tą szkołę w sobotę to tak się składa, że mam jeszcze bardziej wyjebane. 
- Nic. Po prostu mama cały czas mi przypomina.
Wychowawczyni patrzyła na mnie wzrokiem jakbym chodziła cały dzień po szkole w stroju parówki.
Naprawdę wyglądam, aż tak źle? 
- To dobrze. Jutro, ósma, w sali biologicznej. Potem ustalimy resztę. - odparła, następnie odeszła do swojej klasy.
Czyli jednak pamięta, cholera. 
Patrzyłam na rzędy ludzi z mojej szkoły. Blond włosy przeplatały się na zmianę z brązowymi i czarnymi, a gdzieniegdzie pojawiał się rudy odcień
Ich twarze patrzyły na mnie z tępym wzrokiem.
Co się ze mną dzieje? 
Ich oczy wpatrywały się we mnie z taką samą intensywnością jak poprzednio.
Ostatnie co poczułam to ból, a co zobaczyłam to ciemność.
Brązowe oczy blondynki wpatrywały się we mnie z grozą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu próbując odgadnąć gdzie się znajduję. 
Ściany przypominały psychiatryk lub jakiś poprawczak, ale sufit był ozdobiony jakimiś malowidłami. Spojrzałam przed siebie. Zobaczyłam naprawdę długi korytarz, który nie miał końca. 
Za Chiny nie wiedziałam gdzie jestem.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam.
- Tam gdzie powinnyśmy być. - odparła sucho Amanda.  
Postanowiłam nie kontynuować tematu, żeby jej nie zdenerwować, bo teraz humorem jak widać nie grzeszyła. 
- Wiedziałam, że kiedyś się dowiesz.
Podniosłam brew. 
Przynajmniej we śnie tak umiem.
- Dowiem czego?
Milczała.
Nagle upadła. Gdy do niej podbiegłam wokół niej pojawiła się wielka kałuża krwii.
Im bardziej się przybliżałam tym więcej krwii znajdowało się koło dziewczyny.
Nie mogłam jej pomóc.
Zaczęłam krzyczeć ale nikt nie przybiegł na pomoc.
- To mój koniec. - wydusiła z siebie cierpiąca Amanda. - Wiesz co robić.
Po tych słowach zamknęła swoje brązowe oczy, których już nigdy nie otworzyła.
Zaczęłam krzyczeć nie mogąc pogodzić się z odejściem przyjaciółki.
- Elisabeth!
Podniosłam głowę. Patrzył się na mnie cały rząd uczniów.
Cholera, czy ja właśnie zemdlałam?
- Zaczęłaś krzyczeć. Coś się stało? - spytała moja nauczycielka geografii.
Nagle przypomniałam sobie cały sen.
- Nie, wszystko w porządku. - odparłam, następnie podniosłam się z ziemii i biegnąc wzdłuż korytarza do szatni.
- No ładnie. Wiem, że udajesz, Whitaker. - odwróciłam się spotykając wzrokiem Mirandę Johnson - Lecz u mnie współczucia nie znajdziesz.
- Nie potrzebuję twojego zasranego współczucia. Ze swoim jebanym życiem poradzę sobie sama. - warknęłam i otworzyłam swoją szafkę.
Nie znosiłam Mirandy i jej bandy pustych i wytapetowanych lafiryndek.
Kiedyś razem z Mirandą byłyśmy tak jak na to potocznie mówią: królowami szkoły.
Każdy chłopak chciał z nami być, a każda przeciętna laska w tej szkole chciała chociaż w jednej trzeciej wyglądać tak jak jedna z nas. Jednak w pewnym momencie stwierdziła, że jestem złą przyjaciółką i postanowiła zaprzyjaźnić się z Christine i Katie.
- Po śmierci tej dziwki zostałaś na lodzie. Nikt nie chce się przyjaźnić z biedną Ellie? - powiedziała ze sztucznym współczuciem.
- Wolę mieć mniej prawdziwych znajomych, niż dużo fałszywych. - odparłam z uśmiechem i opuściłam pomieszczenie.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!

Notka:
O mój boże, dostałam karę i rozdział pisałam w przerwach od nauki i gdy mama wyszła do sklepu. :D
Tak ogólnie to przepraszam. :3
No i masz ten rozdział, Dosiu. ^^
tt: @princessolgax


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz