Kap, kap, kap.
Uważnie wsłuchiwałam się w kapanie kropelek wody na mój parapet. Siedziałam przy oknie patrząc na deszczową pogodę w Riverside.
Myślałam o tym, czy jakbym właśnie wyszła na zewnątrz odróżniłabym łzy od deszczu.
Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią Amandy i Lindsey w podobnym okresie czasu.
To nie mógł być zbieg okoliczności - ktoś za tym stał i dbał o moje cierpienie.
- El? - Bella stała w drzwiach trzymając rękę na klamce co oznaczało, że przed chwilą weszła. - Mogę wejść?
Pokiwałam głową i wzięłam nogi z parapetu, aby przyjaciółka mogła usiąść.
- Przyniosłam ciasteczka. - odparła wyciągając paczkę Chocolate Chip Cookies.
Spojrzałam na nią z politowaniem.
Ciasteczka! To ich poszukiwałam! Po ich zjedzeniu na pewno poczuję się lepiej!
- Nie jestem głodna. - burknęłam, udając wielkie zaintersowanie moim złamanym paznokciem.
- Ellie, wiem, że jest Ci ciężko ale łzy niczego nie zmienią. Nie mam na myśli, żebyś szła na imprezę z tej okazji ale trzeba być twardym i nie przejmować się tym, aż tak bardzo. Wiem, że w szkole oprócz niej, wielu znajomych nie masz ale ktoś na pewno się znajdzie. Nie wierzę, że są tam, aż tacy idioci. - zaśmiała się.
Może Bella miała rację?
Może nie potrzebnie tak bardzo się tym przejmuję?
- Może masz rację. - odczuwałam potrzebę powiedzenia jej o moich spostrzeżeniach. - Ale myślę, że ktoś za tym stoi.
Uśmiech zszedł z jej twarzy.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że ktoś zabił Amandę, Lindsey, podpalił ogródek i spowodował wypadek mojego brata nie bez przyczyny. - zeszłam z parapetu z powodu zimna.
- Też o tym myślałam ale z drugiej strony, zastanów się. Po co ktoś miałby to robić? Pozatym Amandę zabił ten Fultz, tak?
- Może nieświadomie ją w jakiś sposób skrzywdziłam. A Fultz jest tylko podejrzany, nie mam pojęcia kto to był, byłam w zbyt dużym szoku, żeby cokolwiek zapamiętać. - poczułam się jak na przesłuchaniu. - Ale myślisz, że mogę mieć rację? - spytała pełna nadzieji.
Poprawiła włosy z czoła.
- Brednie. To niemożliwe.
Wywróciłam oczami i spojrzałam ponownie w stronę okna.
- Zobacz. - złapała mnie za nogę. - Jeśli wogóle kogoś byś skrzywdziła, czemu miałby się mścić w taki sposób? Mam na myśli, czemu nie powiedziałby Ci tego prosto w twarz?
- W sumie.. - zgodziłam się ale nadal z tyłu głowy miałam myśl o zemście dla mojej osoby.
Uśmiechnęła się.
- Ellie! - usłyszałam wrzask mojego brata Jake'a z dołu.
- Słucham? - spytałam zmęczona.
Nie usłyszałam odpowiedzi tylko kroki na schodach. Drzwi do pokoju stopniowo zaczęło się otwierać, a w nich pojawił się Jake.
Gdy mnie zobaczył podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił. Zdziwiona odwzajemniłam uścisk.
- Tak mi przykro. - wyszeptał.
W drzwiach nagle pojawiła się Cassie Hall, dziewczyna mojego szesnastoletniego brata.
- Jake, chodź. Mieliśmy iść do kina. - powiedziała, co od razu skojarzyło mi się z rozkapryszoną księżniczką.
Suka. Nikt nie będzie rozkazywał mojemu bratu.
- Może poszłabyś sama? Wiesz, ostatnio spędzam mało czasu ze swoim braciszkiem.
Spojrzała na mnie z istną nienawiścią w oczach.
- Ona ma rację. - wyszeptał Jake, stojąc tyłem do Cassie. - Przyjdę do Ciebie za moment.
Prychnęła i opuściła pokój.
- Przepraszam. - wydusiłam z siebie. - Po prostu jej nie trawię. Jest taka arogancka, samolubna, rozkapryszkona.. Widzę jak Cię traktuje, Jake.
- Ja też to widzę. - powiedział i odgarnął włosy z czoła.
- To dlaczego nic z tym nie robisz?
Patrzył przez chwilę na moją szafę i zabawkę, którą w niej zostawił w wieku sześciu lat.
Po chwili odparł chłodno:
- Bo ją kocham.
Po tych słowach wyszedł z pokoju, a ja ponownie usiadłam na parapecie patrząc na Bellę i szukając w niej wsparcia.
- Myślę tak jak ty, ale nic z tym nie zrobimy, to jego sprawa.
Westchnęłam, wciąż patrząc w okno.
~*~
Podniosłam do góry poduszkę i wyciągnęłam spod niej pidżamę, z którą udałam się do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam się relaksować.
Kropelki ciepłej wody spływały po moim ciele sprawiając, że przez chwilę zapominałam o wszystkim co działo się wokół mnie.
Po skończonym prysznicu, wyszłam z kabiny, ubrałam się i udająłam się do umywalki, aby umyć zęby. Rozpuściłam byle jak związane włosy i spojrzałam na pojemnik, w którym trzymaliśmy szczoteczki. Wszystko byłoby normalne gdyby nie różowa, neonowa szczoteczka.
Wzięłam ją do ręki, zeszłam na dół z pytaniem do wszytkich domowników.
- Mogę wiedzeć czyje to?
Wszyscy przyglądali się szczoteczce, aż Cassie wyrwała się z objęć Jake'a.
- To moja! - pisnęła wyrywając mi ją z ręki. - Ale ty ślepa.
Spojrzałam ponownie na ohydny przedmiot, na którym był wyryty napis "Cassie".
- Oh, wybacz mi, królowo. Nie patrzę na napisy na szczoteczkach, bo nie jestem do nich przyzwyczajona.
- Elisabeth! - syknęła mama.
Wywróciłam oczami i wróciłam kontynuować czynność.
Jezu, nie wiedziałam, że dziewczyna, która jest dwa lata młodsza ode mnie może być taka rozkapryszona.
Po umyciu zębów (ze świadomością o tym, że Cassie jest w moim domu) położyłam się spać.
Puk, puk, puk.
Podniosłam głowę z poduszki.
To pewnie jakieś dzieci, które mają jakieś wyzwanie, żeby zapukać w okno byle jakiej sąsiadce.
Puk, puk, puk.
Zdecydowałam, że wyjdę na balkon i powiem, że jeśli chcą robić jakieś wyzwania to nie mi.
Jednak gdy spojrzałam w okno nie zobaczyłam tam dzieci.
To mi się śni.
- Hej.
Uszczypnęłam się upewniając się, że jestem w krainie Morfeusza, jednak moje przypuszczenia okazały się mylne.
- Elisabeth?
Byłam przerażona.
Ten człowiek jest niemożliwy.
- Co ty tu robisz? - syknęłam, otwierając mu okno. - Skąd wiesz jak się nazywam, a przedewszystkim: gdzie mieszkam?
- Stęskniłem się. - wyszeptał Justin.
Podniosłam brew.
Jednak to potrafię!
- Przecież ty mnie nawet nie znasz. - odparłam bezsilnie.
Zaśmiał się.
- Znam Cię lepiej, niż Ci się wydaje.
Poczułam dreszcz przebiegający po całym moim ciele.
No bo, przecież co w tym dziwnego, że osoba, której nie znam wie o mnie dużo.
- Czego chcesz?
Poprawił włosy.
Kurwa, jaki on jest przystojny.
- Słyszałem o Lindsey.
- I? - kontunowałam. - Nie twój zasrany interes.
Zaśmiał się.
- Mam z tym więcej wspólnego niż ty, kochanie.
Sama myśl, że nazwał mnie kochaniem sprawiała, że poczułam dreszcze.
- Co na przykład? - spytałam.
Poczułam się trochę wścibska, ale naprawdę nie interesowało mnie co o mnie myślał.
- To już moja słodka tajemnica. - wyszeptał.
Usiadłam na łóżku, odciągając łzę z policzka.
- Jestem tu, żeby Ci pomóc. Możesz mi zaufać.
Przez głowę przeszła mi myśl "Ale, przecież ja go nie znam" ale sama jego osoba wzbudzała we mnie zaufanie do niego, nawet jeśli go nie znałam.
- Myślę, że ktoś stoi za zabójstwem Lindsey. - wydusiłam z siebie.
- Też mi to przeszło przez myśl. - byłam szczęśliwa, że nie tylko ja o tym pomyślałam. - Ale to prawie niemożliwe.
- Dlaczego tak myślisz?
- Po co ktoś miałby to robić? - spytał. - Zastanów się, czy nie szukasz sobie na siłę problemów?
Oburzyłam się.
- Słucham?
- Nie o to mi chodziło. - bronił się. - Może źle się wyraziłem. Miałem na myśli to, czy nie uważasz, że za śmiercią Lindsey po prostu stoi Phoebe, a nie ktoś inny. W sensie... dlaczego myślisz, że to nie Phoebe?
- Tyle złych rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie.. To nie może być przypadek.
- O jakich złych rzeczach myślisz? - spytał.
- No nie wiem. Podpalenie mojego ogródka, śmierć Lindsey, śmierć Amandy, wypadek mojego brata..
Otworzył szeroko oczy.
- Ktoś podpalił Twój ogródek?
Kiwnęłam głową.
- Może to Phoebe.
- Wtedy jeszcze nie przyjaźniłam się z Lindsey.
Zamyślił się.
- Może Alex, Sue? Któraś z nich? Może Miranda?
Jedna myśl przeszła mi przez myśl.
- Czekaj, skąd ty o nich wszystkich wiesz?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Bella.
- Ach tak. - poczułam ukłucie zazdrości.
Zastanowiłam się nad tym i stwierdziłam, że to bardzo prawdopodobne.
- Tak naprawdę to nic o Tobie nie wiem. - ta myśl była śmieszna. - Powiedz mi coś o sobie.
- Innym razem. - powiedział całując mnie w czoło. - A teraz śpij. - otworzył okno i wyparował z domu.
Podniosłam się z materaca, następnie zamknęłam okno. Wróciłam do łóżka, wciąż myśląc o wizycie Justin'a w moim domu.
Był tak kurewsko przystojny, że za to mógłby pójść siedzieć.
~*~
Słysząc dzwonek mojego telefonu odruchowo wziąłem go do ręki.
- Słucham? - spytałem.
- Jak wam idzie? - Steve był wyraźnie zniecierpliwiony.
Podrapałem się po głowie.
- Chujowo.
Usłyszałem warknięcie mężczyzny, który po chwili się odezwał.
- To może ruszylibyście swoje żałosne dupy i zaczęli wreszcie coś robić.
Byłem przestraszony.
- Kurwa, nie spinaj się tak. Znasz nas, przecież. Robimy co w naszej mocy, żeby to wyszło.
- Zaczęliście wogóle działać?
Zamilkłem.
- Czekam.
- Nie! - wydusiłem z siebie. - Nic nie zaczęliśmy! Jesteśmy w kompletnej dupie! Ale mamy czas!
- Właśnie nie. - syknął. - I radzę Wam się zabrać do roboty, bo jeśli tego nie zrobicie, skończycie jak ta mała szmata, którą załatwiliśmy wspólnie.
Przełknąłem ślinę.
Miałem nadzieję, że Steve żartuje lub przesadza. Inaczej byłoby ze mną źle.
Chociaż i tak wiedziałem, że prędko się do sprawy nie zabiorę.
- Dobra. Zluzuj. Cześć. - rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź.
Może jednak powinienem się zabrać za sprawę.
Inaczej razem z Z* jesteśmy z dupie.
*Z - chodzi tutaj o pseudonim, coś w rodzaju ksywki. :) x
Notka:
I jak? ❤
Dowiedzieliście się trochę o Stevie i jego zamiarach, więc myślę, że może być okeyy. ❤
Ale jak dla mnie trochę słabo, że zmieściłam tylko fragment jak Ellie użala się nad śmiercią Lindsey, ale w następnych rozdziałach postaram się zmienić trochę jej nastewienie do tego.
I nareszcie pojawił się Justin. Sami oceńcie czy to dobrze czy źle. :D x
Enjoy, kochani! ❤
___________________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
___________________________________________________________________________________________
Zajebiście <3 jestem pełna podziwu naprawdę super śliczne kochana. :-*
OdpowiedzUsuńNie lubie Justina w tym ff ;--; Trudno me zaufanie zdobyć!
OdpowiedzUsuńŚwietny ten rozdział, ale moje serce zdobył ostatni rozdział, więc sorki memorki xDDD
I ten ostatni fragment to nawiązanie do prologu? Ci mordercy?
Ogólnie to cud maliny i orzeszki *nie lubię miodu* :**