czwartek, 26 marca 2015

Chapter Ten

Spóźnione życzenia Doroty z okazji czternastych urodzin! ❤
Wszystkiego najlepszego! ❤
- Phoebe Benfield? -spytała.
- Tak. - powiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest Pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
Śmiech Cassie rozchodził się po całym domu co utrudniało mi sen.
Czy ona nie może zrozumieć, że ludzie od czasu do czasu śpią?
Podniosłam się z łóżka, podchodząc do szafki, na której leżał mój biały iPhone sprawdzając godzinę.
6:26
Otworzyłam oczy ze zdziwienia.
Czyli pisk Cassie to mój budzik, tak?
Wyciągnęłam z szafy moją czarną bokserkę i rurki w kwiatki i ubrałam je na siebie. W te pędy pobiegłam do łazienki spinając włosy w byle jaki kok i zeszłam na dół, żeby zjeść śniadanie.
Gdy mleko na moje kakao było w trakcie robienia, weszłam do przedpokoju patrząc na całokształt mojego wyglądu.
Podobał mi się fakt, że nie wzięłam ze sobą szkolnego stroju.
Pieprzyć to.
W momencie gdy usłyszałam dźwięk mikrofalówki, która oznajmiała mi, że moje kakao jest gotowe, wyciągnęłam je i zaczęłam spożycie.
- Ellie? - Jake stał na schodach pocierając oczy - Czemu tak wcześnie wstałaś?
- Mam szkołę w sobotę - odparłam ze sztucznym uśmiechem.
- Boże. Ja bym chyba się zabił. - zaśmiał się i poszedł do kuchni się napić.
Kusiło mnie, żeby spytać go o Cassie ale bałam się, że po pierwsze obrazi się, że znowu o nią wypytuję, a po drugie nie byłam pewna czy Cassie śpi czy nie, ale w tym momencie miałam to gdzieś i zależało mi tylko na odpowiedzi.
- Słuchaj, Jake. Wiem, że trochę głupie ale wiesz.. Czemu szczoteczka Cassie jest w naszej łazience? Wprowadza się do nas? Nie wściekaj się. Poprostu jej nie lubię i gdyby to był ktokolwiek inny nie przeszkadzałby mi fakt, że mieszka w tym samym domu co ja. Ale sama myśl, że osoba, której nie znoszę chodzi po moim domu sprawia, że wariuje...
- El. - przerwał. - Powoli. Nie, nie mieszka tu. Została tylko na dziś bo jej rodzice pojechali na jakąś imprezę. Chyba bym się was spytał czy moja dziewczyna może tu zamieszkać.
Wszystkie moje negatywne emocje zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się uczucia szczęścia i niepohamowanej radości.
- Cieszę się, że liczysz się jeszcze z naszym zdaniem. - uśmiechnęłam się.
- Dzieciaki! Co wy tak wcześnie?! - donośny głos mojego ojca rozbrzmiewał po domu.
- Mam szkołę. - odparłam wstając z krzesła w celu chęci zrobienia sobie kawy. - Czy mama nic Wam nie powiedziała?
- Emm.. odkąd wróciłem z misji chyba nie zdążyła.
Mój tata był żołnieżem. Gdy byłam mała wyjeżdżał w dosyć podobnych okresach czasu, co było dla mnie uciążliwe i przykre.
Ponadto nigdy nie byłam pewna czy wróci do domu zdrowy.
Albo czy w ogóle wróci.
Strasznie denerwowała mnie odpowiedź mojej mamy na pytanie, które zadawałam milion razy dziennie, czyli "Kiedy wróci tata?". Jej odpowiedź zawsze brzmiała "nie wiem". Na dłuższą metę było to okropnie denerwujące ale patrząc na to z perspektywy czasu, pewnie odpowiadałabym tak samo.
- Za co? - spytał zaciekawiony.
- Wagary. - do gorącego kubka nasypałam trzy łyżki proszku.
- Oj, Ellie. To było raz, tak? Nie chcę więcej o tym słyszeć. - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową biorąc łyk gorącego napoju.
- No, chyba będę się zbierać. - powiedziałam biorąc do ręki szkolną torbę.
- Masz bilet?
Wywróciłam oczami.
Mojego taty chyba tak długo nie było w domu, że zapomniał o tym, że mam bilet miesięczny.
- Oczywiście. - odparłam z uśmiechem wychodząc z domu.
Zaczęłam iść w stronę przystanku, a gdy zobaczyłam mój tramwaj przyspieszyłam kroku.
Wskoczyłam do środka, wyciągnęłam telefon, następnie słuchawki, włączyłam jedną z moich ulubionych piosenek (czyt. cover piosenki "Every Breath You Take" w oryginale wykonywany przez The Police) i odpłynęłam.
Zapowiadał się w miarę fajny dzień i żaden palant taki jak Justin mi go nie zepsuje.
                                                                ~*~
Otworzyłam drzwi szkoły i pierwsze co przeleciało mi przed oczami to moja nauczycielka od matematyki biegnąca w stronę sekretariatu.
Okey. To normalne.
Okłamujmy się dalej.
Następnie zobaczyłam czuprynę Andy'ego.
O nie.
Spojrzał na mnie wzrokiem mordercy, następnie zmienił obiekt zainteresowania w postaci okna.
Nie miałam najmniejszej ochoty stanowoć chociażby minimalną część jego towarzystwa, znam jeszcze jedną osobę, która wzbudza we mnie podobne wrażenie.
Dryyń.
Poczułam wibracje w kieszeni i wyciągnęłam swojego białego iPhone'a odczytując wiadomość od mamy:
1. Historia
2. W-F
3. Geografia
4. Matematyka
5. Angielski
6. Fizyka
7. Francuski
Powodzenia!
Schowałam telefon do kieszeni, wywracając oczami na myśl o pierwszej godzinie historii.
                                                                    ~*~
- Co ty tu robisz? - spytałam Mirandę, krążącą po korytarzu pełnym uczniów.
- O, właśnie Cię szukałam! - pisnęła i wzięła moją rękę. - Poszukamy Byron'a!
- Nie mam ochoty szukać jakiegoś Byron'a. - warknęłam, a ona mimo wszystko trzymała moje ramię i nie miała zamiaru go puścić.
Zaprowadziła mnie do toalety, na co ja zaczęłam się wyrywać - naprawdę nie miałam ochoty oglądać jak Miranda nakłada sobie tony fluidu na twarz. Zwyczajnie mnie to nie kręci.
- Chciałabym Cię przeprosić. - poprawiła włosy z twarzy.
- Słucham?
- To co słyszysz.
- To chyba nie możliwe. - odparłam i opuściłam pomieszczenie.
Na historii słuchając o wybuchu rewolucji francuskiej poczułam karteczkę na moich plecach.
Naprawdę nie chcę się kłócić. Popełniłam błąd tracąc z Tobą kontakt. Zależy mi na Tobie, El. Kurde, dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaki błąd popełniłam zatracając kontakt z Tobą. Jestem inną osobą niż byłam wcześniej, proszę wybacz mi. 
Przepraszam za wszystko. 
Wyciągnęłam długopis i odpisałam.
Ludzie się nie zmieniają.
Odłożyłam długopis do torby, wsłuchując się w wykład pana Scotta.
Byłam z siebie dumna. 
Nie potrzebowałam "przyjaciółki", która za chwilę mnie zostawi, a bardzo dobrze znałam Mirandę.

Notka:
I jak? 
Moim zdaniem słabo, ale miałam średnie dni ostatnio, więc to uzasadnione.
Ale rozdział pisany dla Doro, więc jej powinien się podobać, a nie mi xd
_________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________


wtorek, 17 marca 2015

Chapter Nine

Kap, kap, kap.
Uważnie wsłuchiwałam się w kapanie kropelek wody na mój parapet. Siedziałam przy oknie patrząc na deszczową pogodę w Riverside.
Myślałam o tym, czy jakbym właśnie wyszła na zewnątrz odróżniłabym łzy od deszczu.
Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią Amandy i Lindsey w podobnym okresie czasu.
To nie mógł być zbieg okoliczności - ktoś za tym stał i dbał o moje cierpienie.
- El? - Bella stała w drzwiach trzymając rękę na klamce co oznaczało, że przed chwilą weszła. - Mogę wejść?
Pokiwałam głową i wzięłam nogi z parapetu, aby przyjaciółka mogła usiąść.
- Przyniosłam ciasteczka. - odparła wyciągając paczkę Chocolate Chip Cookies.
Spojrzałam na nią z politowaniem.
Ciasteczka! To ich poszukiwałam! Po ich zjedzeniu na pewno poczuję się lepiej!
- Nie jestem głodna. - burknęłam, udając wielkie zaintersowanie moim złamanym paznokciem.
- Ellie, wiem, że jest Ci ciężko ale łzy niczego nie zmienią. Nie mam na myśli, żebyś szła na imprezę z tej okazji ale trzeba być twardym i nie przejmować się tym, aż tak bardzo. Wiem, że w szkole oprócz niej, wielu znajomych nie masz ale ktoś na pewno się znajdzie. Nie wierzę, że są tam, aż tacy idioci. - zaśmiała się.
Może Bella miała rację?
Może nie potrzebnie tak bardzo się tym przejmuję?
- Może masz rację. - odczuwałam potrzebę powiedzenia jej o moich spostrzeżeniach. - Ale myślę, że ktoś za tym stoi.
Uśmiech zszedł z jej twarzy.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że ktoś zabił Amandę, Lindsey, podpalił ogródek i spowodował wypadek mojego brata nie bez przyczyny. - zeszłam z parapetu z powodu zimna.
- Też o tym myślałam ale z drugiej strony, zastanów się. Po co ktoś miałby to robić? Pozatym Amandę zabił ten Fultz, tak?
- Może nieświadomie ją w jakiś sposób skrzywdziłam. A Fultz jest tylko podejrzany, nie mam pojęcia kto to był, byłam w zbyt dużym szoku, żeby cokolwiek zapamiętać. - poczułam się jak na przesłuchaniu. - Ale myślisz, że mogę mieć rację? - spytała pełna nadzieji.
Poprawiła włosy z czoła.
- Brednie. To niemożliwe.
Wywróciłam oczami i spojrzałam ponownie w stronę okna.
- Zobacz. - złapała mnie za nogę. - Jeśli wogóle kogoś byś skrzywdziła, czemu miałby się mścić w taki sposób? Mam na myśli, czemu nie powiedziałby Ci tego prosto w twarz?
- W sumie.. - zgodziłam się ale nadal z tyłu głowy miałam myśl o zemście dla mojej osoby.
Uśmiechnęła się.
- Ellie! - usłyszałam wrzask mojego brata Jake'a z dołu.
- Słucham? - spytałam zmęczona.
Nie usłyszałam odpowiedzi tylko kroki na schodach. Drzwi do pokoju stopniowo zaczęło się otwierać, a w nich pojawił się Jake.
Gdy mnie zobaczył podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił. Zdziwiona odwzajemniłam uścisk.
- Tak mi przykro. - wyszeptał.
W drzwiach nagle pojawiła się Cassie Hall, dziewczyna mojego szesnastoletniego brata.
- Jake, chodź. Mieliśmy iść do kina. - powiedziała, co od razu skojarzyło mi się z rozkapryszoną księżniczką.
Suka. Nikt nie będzie rozkazywał mojemu bratu.
- Może poszłabyś sama? Wiesz, ostatnio spędzam mało czasu ze swoim braciszkiem.
Spojrzała na mnie z istną nienawiścią w oczach.
- Ona ma rację. - wyszeptał Jake, stojąc tyłem do Cassie. - Przyjdę do Ciebie za moment.
Prychnęła i opuściła pokój.
- Przepraszam. - wydusiłam z siebie. - Po prostu jej nie trawię. Jest taka arogancka, samolubna, rozkapryszkona.. Widzę jak Cię traktuje, Jake.
- Ja też to widzę. - powiedział i odgarnął włosy z czoła.
- To dlaczego nic z tym nie robisz?
Patrzył przez chwilę na moją szafę i zabawkę, którą w niej zostawił w wieku sześciu lat.
Po chwili odparł chłodno:
- Bo ją kocham.
Po tych słowach wyszedł z pokoju, a ja ponownie usiadłam na parapecie patrząc na Bellę i szukając w niej wsparcia.
- Myślę tak jak ty, ale nic z tym nie zrobimy, to jego sprawa.
Westchnęłam, wciąż patrząc w okno.

                                                                      ~*~
Podniosłam do góry poduszkę i wyciągnęłam spod niej pidżamę, z którą udałam się do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam się relaksować.
Kropelki ciepłej wody spływały po moim ciele sprawiając, że przez chwilę zapominałam o wszystkim co działo się wokół mnie.
Po skończonym prysznicu, wyszłam z kabiny, ubrałam się i udająłam się do umywalki, aby umyć zęby. Rozpuściłam byle jak związane włosy i spojrzałam na pojemnik, w którym trzymaliśmy szczoteczki. Wszystko byłoby normalne gdyby nie różowa, neonowa szczoteczka.
Wzięłam ją do ręki, zeszłam na dół z pytaniem do wszytkich domowników.
- Mogę wiedzeć czyje to?
Wszyscy przyglądali się szczoteczce, aż Cassie wyrwała się z objęć Jake'a.
- To moja! - pisnęła wyrywając mi ją z ręki. - Ale ty ślepa.
Spojrzałam ponownie na ohydny przedmiot, na którym był wyryty napis "Cassie".
- Oh, wybacz mi, królowo. Nie patrzę na napisy na szczoteczkach, bo nie jestem do nich przyzwyczajona.
- Elisabeth! - syknęła mama.
Wywróciłam oczami i wróciłam kontynuować czynność.
Jezu, nie wiedziałam, że dziewczyna, która jest dwa lata młodsza ode mnie może być taka rozkapryszona.
Po umyciu zębów (ze świadomością o tym, że Cassie jest w moim domu) położyłam się spać.
Puk, puk, puk.
Podniosłam głowę z poduszki.
To pewnie jakieś dzieci, które mają jakieś wyzwanie, żeby zapukać w okno byle jakiej sąsiadce.
Puk, puk, puk.
Zdecydowałam, że wyjdę na balkon i powiem, że jeśli chcą robić jakieś wyzwania to nie mi.
Jednak gdy spojrzałam w okno nie zobaczyłam tam dzieci.
To mi się śni.
- Hej.
Uszczypnęłam się upewniając się, że jestem w krainie Morfeusza, jednak moje przypuszczenia okazały się mylne.
- Elisabeth?
Byłam przerażona.
Ten człowiek jest niemożliwy.
- Co ty tu robisz? - syknęłam, otwierając mu okno. - Skąd wiesz jak się nazywam, a przedewszystkim: gdzie mieszkam?
- Stęskniłem się. - wyszeptał Justin.
Podniosłam brew.
Jednak to potrafię!
- Przecież ty mnie nawet nie znasz. - odparłam bezsilnie.
Zaśmiał się.
- Znam Cię lepiej, niż Ci się wydaje.
Poczułam dreszcz przebiegający po całym moim ciele.
No bo, przecież co w tym dziwnego, że osoba, której nie znam wie o mnie dużo.
- Czego chcesz?
Poprawił włosy.
Kurwa, jaki on jest przystojny.
- Słyszałem o Lindsey.
- I? - kontunowałam. - Nie twój zasrany interes.
Zaśmiał się.
- Mam z tym więcej wspólnego niż ty, kochanie.
Sama myśl, że nazwał mnie kochaniem sprawiała, że poczułam dreszcze.
- Co na przykład? - spytałam.
Poczułam się trochę wścibska, ale naprawdę nie interesowało mnie co o mnie myślał.
- To już moja słodka tajemnica. - wyszeptał.
Usiadłam na łóżku, odciągając łzę z policzka.
- Jestem tu, żeby Ci pomóc. Możesz mi zaufać.
Przez głowę przeszła mi myśl "Ale, przecież ja go nie znam" ale sama jego osoba wzbudzała we mnie zaufanie do niego, nawet jeśli go nie znałam.
- Myślę, że ktoś stoi za zabójstwem Lindsey. - wydusiłam z siebie.
- Też mi to przeszło przez myśl. - byłam szczęśliwa, że nie tylko ja o tym pomyślałam. - Ale to prawie niemożliwe.
- Dlaczego tak myślisz?
- Po co ktoś miałby to robić? - spytał. - Zastanów się, czy nie szukasz sobie na siłę problemów?
Oburzyłam się.
- Słucham?
- Nie o to mi chodziło. - bronił się. - Może źle się wyraziłem. Miałem na myśli to, czy nie uważasz, że za śmiercią Lindsey po prostu stoi Phoebe, a nie ktoś inny. W sensie... dlaczego myślisz, że to nie Phoebe?
- Tyle złych rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie.. To nie może być przypadek.
- O jakich złych rzeczach myślisz? - spytał.
- No nie wiem. Podpalenie mojego ogródka, śmierć Lindsey, śmierć Amandy, wypadek mojego brata..
Otworzył szeroko oczy.
- Ktoś podpalił Twój ogródek?
Kiwnęłam głową.
- Może to Phoebe.
- Wtedy jeszcze nie przyjaźniłam się z Lindsey.
Zamyślił się.
- Może Alex, Sue? Któraś z nich? Może Miranda?
Jedna myśl przeszła mi przez myśl.
- Czekaj, skąd ty o nich wszystkich wiesz?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Bella.
- Ach tak. - poczułam ukłucie zazdrości.
Zastanowiłam się nad tym i stwierdziłam, że to bardzo prawdopodobne.
- Tak naprawdę to nic o Tobie nie wiem. - ta myśl była śmieszna. - Powiedz mi coś o sobie.
- Innym razem. - powiedział całując mnie w czoło. - A teraz śpij. - otworzył okno i wyparował z domu.
Podniosłam się z materaca, następnie zamknęłam okno. Wróciłam do łóżka, wciąż myśląc o wizycie Justin'a w moim domu.
Był tak kurewsko przystojny, że za to mógłby pójść siedzieć.

                                                                         ~*~
Słysząc dzwonek mojego telefonu odruchowo wziąłem go do ręki.
- Słucham? - spytałem.
- Jak wam idzie? - Steve był wyraźnie zniecierpliwiony.
Podrapałem się po głowie.
- Chujowo.
Usłyszałem warknięcie mężczyzny, który po chwili się odezwał.
- To może ruszylibyście swoje żałosne dupy i zaczęli wreszcie coś robić.
Byłem przestraszony.
- Kurwa, nie spinaj się tak. Znasz nas, przecież. Robimy co w naszej mocy, żeby to wyszło.
- Zaczęliście wogóle działać?
Zamilkłem.
- Czekam.
- Nie! - wydusiłem z siebie. - Nic nie zaczęliśmy! Jesteśmy w kompletnej dupie! Ale mamy czas!
- Właśnie nie. - syknął. - I radzę Wam się zabrać do roboty, bo jeśli tego nie zrobicie, skończycie jak ta mała szmata, którą załatwiliśmy wspólnie.
Przełknąłem ślinę.
Miałem nadzieję, że Steve żartuje lub przesadza. Inaczej byłoby ze mną źle.
Chociaż i tak wiedziałem, że prędko się do sprawy nie zabiorę.
- Dobra. Zluzuj. Cześć. - rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź.
Może jednak powinienem się zabrać za sprawę.
Inaczej razem z Z* jesteśmy z dupie.

*Z - chodzi tutaj o pseudonim, coś w rodzaju ksywki. :) x
Notka:
I jak? ❤
Dowiedzieliście się trochę o Stevie i jego zamiarach, więc myślę, że może być okeyy. ❤
Ale jak dla mnie trochę słabo, że zmieściłam tylko fragment jak Ellie użala się nad śmiercią Lindsey, ale w następnych rozdziałach postaram się zmienić trochę jej nastewienie do tego.
I nareszcie pojawił się Justin. Sami oceńcie czy to dobrze czy źle. :D x
Enjoy, kochani! ❤
___________________________________________________________________________________________
                                                             CZYTASZ=KOMENTUJESZ
___________________________________________________________________________________________

środa, 11 marca 2015

Chapter Eight

- Co wiesz w tej sprawie? - łysy mężczyzna stał przede mną patrząc w moje niebieskie oczy. Miał na sobie za ciasny, błękitny strój policjanta, a z po jego pach widniała kałuża potu.
- Przecież już mówiłam, że nic nie wiem. - odparłam zniechęcona.
- Nic tu po nas, panowie. - odparł inny mężczyzna z pomieszczenia.
Nagle usłyszeliśmy dźwięk syren policyjnych, na który się odwróciłam.
Niebieskie promienie docierały do pomieszczenia. Przygryzłam wewnętrzną część policzka czekając na kolejne pytania spoconych policjantów.
7 GODZIN WCZEŚNIEJ 
- Miranda, Alex, Sue.. cała szkoła mnie nienawidzi! - wyżalałam się Lindsey. - Błagam Cię, nic na nich nie działa...
- Naprawdę przejmujesz się opinią tych debilek? - wyśmiała mnie. - Zazdroszczą Ci, że mówią o Tobie w mediach, a o nich nikt nie rozmawia nawet na przerwie śniadaniowej, więc ja Cię błagam.
Zaśmiałam się pod nosem, wciąż ukrywając w sobie smutek spowodowany dziewczyn.
Lindsey najwidoczniej to zauważyła, bo poczułam jej ramiona obejmujące mnie. Odwzajemniłam uścisk uśmiechając się do siebie, ciesząc się z faktu, że przynajmniej ona jeszcze się ode mnie nie odwróciła.
- Lindsey...
Dziewczyna wyrwała się z moich objęć i podeszła do swojej przyjaciółki, Phoebe Benfield.
- Dlaczego zadajesz się z tą morderczynią?
Wywróciła oczami.
- Daj spokój, Phoebe. Jesteś po prostu zazdrosna, a przecież nie mogę zadawać się tylko z Tobą, nie sądzisz?
Patrzyły sobie w oczy. 
Lindsey były orzechowe, a Phoebe zielone.
Lindsey były przemęczone całym dniem, a Phoebe czerwone od łez.
- Zawiodłam się na Tobie. - łza spłynęła po policzku Phoebe. - Nie odzywaj się do mnie, proszę.
Po tych słowach odeszła, a Lindsey stała w tym samym miejscu patrząc na zmniejszającą się postać przyjaciółki.
Podeszłam do niej i położyłam jej rękę na ramieniu, jednak ona ją ściągnęła.
- Chciałabym zostać sama. - wyszeptała, a po jej policzku spłynęła słona ciecz 
Zostawiłam przyjaciółkę samą, odwracając się i idąc w stronę domu.
6 GODZIN PÓŹNIEJ
Do pomieszczenia weszło dwóch innych policjantów z takimi samymi zamiarami jak tamci poprzednich.
- Panno Whitaker. - zaczął. - Jeśli nie powie nam Pani kto był w to zmieszany, oberwie Pani za nich wszystkich podwójnie.
Poczułam łzę na policzku.
Gdyby okoliczności były inne, zastanawiałabym się jak bardzo źle wyglądam, jednak byłam zbyt zszokowana, żeby myśleć o wyglądzie.
- Ale ja naprawdę nie wiem! - wrzasnęłam bezsilnie.
Nagle do pomieszczenia wbiegła jakaś kobieta. Miała na sobie białą koszulę z dużym dekoltem i niebieskie rurki. Jej buty stukały z każdym wykonywanym przez nią krokiem.
- Przyjechali.
5 GODZIN WCZEŚNIEJ
- Hej, skarbie. - przywitała mnie mama.
- Hej. - uśmiechnęłam się i odłożyłam szkolną torbę na bok.
- Pamiętasz o dzisiejszym przyjęciu, prawda?
Cholera, cholera, cholera.
- Tak myślałam. - powiedziała mama, patrząc na moją przerażoną minę.
- To.. to nie tak. Mam dużo na głowie.. naprawdę przepraszam.
Nie odzywała się, tylko wyciągnęła z szafy śliczną, białą, krótką sukienkę.
- Przymierz. - odparła.
Wzięłam od niej ubranie, uścisnęłam i pobiegłam na górę ją przymierzyć.
Ściągnęłam szkolny mundurek i włożyłam na siebie białą sukienkę.
Nie miała ramiączek co podkreślało moje ramiona, pasek owinięty wokół mojej talii podkreślał ją i sprawiał, że wyglądała szczuplej.
Odebrało mi mowę, wyglądałam ślicznie!
- Chodź, pomaluję Cię. - uśmiechnęła się i wzięła biały, delikatny cień do powiek i tusz do rzęs.
Poczułam łaskotanie gdy mama malowała moje powieki, natomiast podkreślanie rzęs trwało tylko chwilę.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na całokształt swojego wyglądu.
Mama zauważyła szczęście w moich oczach, a w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.
Przytuliłam kobietę i wyszeptałam:
- Dziękuję, jesteś najlepszą mamą na świecie.
- Wiem, wiem. A teraz ściągaj tą suknie i złaź na dół na obiad!
- Okey.. - powiedziałam zniechęcona. - A co jest?
- Sałatka z jakimiś warzywami.
Uśmichnęłam się na samą myśl o obiedzie.
- Bogini. - wyszeptałam i zeszłam na dół.
4 GODZIN PÓŹNIEJ
Wszyscy policjanci wybiegli z pomieszczenia, zostawiając mnie z obleśnym facetem, który patrzył na mnie jakby był napalony.
- Zapomnij. - warknęłam i wpatrywałam się w ścianę.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i zmienił obiekt zainteresowania w postaci szafy.
Nagle drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się jeden z policjantów, który próbował mnie wcześniej przesłuchać.
- Kto przyjechał?
- Nikt. - warknął.
- Przecież słyszałam.
Spojrzał w jej stronę i kiwnął głową, a ja przygryzłam wargę.
- Karetka.
3 GODZIN WCZEŚNIEJ
- Otworzysz? - spytała mama, na co przytaknęłam.
Czarne loki Belli wiały z rytmem wiatru.
Otworzyłam jej szerzej, aby przyjaciółka weszła do środka. Trzymała w ręce swoją czarną sukienkę do kolan.

- Jeju. - westchnęłam podziwiając kreacje przyjaciółki.
- Ty lepiej pokarz swoją. - zaśmiała się.
Po przymierzeniu sukienki, Bella spojrzała na mnie z podziwem i wyszeptała coś w stylu:
- Ej, bo mi wszystkich ładnych facetów zabierzesz. 

Zaśmiałam się w odpowiedzi, po czym krzyknęłam mojej mamie, że wychodzę.
2 GODZINY PÓŹNIEJ
Przygryzłam wargę nie mogąc się pogodzić z zaistniałą sytuacją.
Jak ja mogłam do tego dopuścić?
Najgorsze jest to, że nawet nie wiem kto to zrobił.
- Mogłabym iść z panem?
Zamilkł lecz po chwili odparł:
- Musiałbym się spytać lekarzy, policjantów i psychologów czy jesteś gotowa na ten widok?
- Jestem. - warknęłam.
Mężczyzna wygrzebał ze swojej tylnej kieszeni krótkofalówkę, do której zamruczał:
- Przyślij mi tu tą nową Adler, czy jak jej tam.
Przysięgam, że gdybym ja musiała odebrać coś takiego, po wysłuchaniu komunikatu powiedziałabym coś w stylu "Co on do cholery powiedział?"
Miałam nadzieję, że osoba odbierająca komunikat zrozumiała cokolwiek z tej wiadomości.
Pozostawało mi tylko czekać.
1 GODZINĘ PÓŹNIEJ
Gdy dotarłyśmy na miejsc!e pierwsze co zrobiłam to szukanie Lindsey. Wiedziałam, że pierwsze co zrobi Bella to pójście na parkiet, a mi jakoś się do tego nie paliło.
W momencie gdy zobaczyłam brązowe włosy Lindsey, poczułam rękę na ramieniu.
- Ellie! - wrzasnęła sarkastycznie Miranda. - Nareszcie jesteś.
Jej szpiczaste pazury wbijały się w moją skórę.
- Puść mnie. - syknęłam i wyrwałam się z jej towarzystwa.
Wybiegłam z pomieszczenia, po chwili pytając dziewczyny stojącej koło mnie czy da mi zapalić.
Wyciągnęła z paczki jednego papierosa podając mi go i podając zapalniczkę.
- Jesteś wielka. - podziękowałam, natomiast ona nadal była zapatrzona w pustą przestrzeń.
Zaczęłam zastanawiać się nad wszystkim co się wydarzyło w ciągu ostatniego tygodnia i doszłam do wniosku, że moja historia mogłaby podbić serca największych maniaków seriali.
- Whitaker Elisabeth?
Spojrzałam na policjanta i kiwnęłam głową zastanawiając się czy to możliwe, że już coś mogło się stać.
- Pojedzie Pani z nami.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Kobieta w wieku przekraczającym pięćdziesiąt lat usiadła przede mną i zaczęła rozmowę.
- Czy kiedykolwiek widziałaś nieboszczyka?
- Nie. - niecierpliwiłam się jeszcze bardziej.
- Jak długo znałaś ofiarę?
- Jak długo to potrwa?
- Proszę odpowiedzieć! - syknęła.
Z braku cierpliwości wstałam i poszłam w kierunku karetki.
- Proszę Pani! - krzyczała pani Adler, jednak dla mnie było to nieistotne.
Koło karetki stał radiowóz, a koło niego stała Phoebe, przyjaciółka Lindsey.
Nagle zobaczyłyśmy światło pochodzące z latarki, czyjej właścicielką była jakaś policjantka.
- Phoebe Benfield? -spytała.
- Tak. - powiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest Pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
_________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________
Notka:
I jak? Podobają Wam się rozdziały pisane z takiej perspektywy jak tutaj czy wolicie normalne? Jak dla takie też od czasu od czasu powinny być.
Hm.. co tu jeszcze napisać..
Chyba nie mam po co pisać więcej, więc.. hahah
Enjoy! ♥