piątek, 30 stycznia 2015

Chapter Four

Smród coraz bardziej rozchodził się po domu.
- Elisabeth? Co tak śmierdzi?
Razem z Bellą wybiegłyśmy z domu i poczułyśmy okropny zapach.
Benzyna.
- Bella?! Elisabeth?! Jesteście całe? - spytała matka.
- Mamo, my biegniemy po gaśnicę z samochodu. Ty się nie ruszaj. - krzyknęłam.
- Ale..
- Powiedziałam coś. - warknęłam.
Sąsiedzi zaczęli powoli wychodzić z domów, widocznie też poczuli obrzydliwy zapach benzyny.
- Macie zamiar cały czas się tak patrzeć czy może zamierzacie pomóc? - warknęłam do nich.
Otworzyłam drzwi od samochodu i wyciągnęłam przedmiot, następnie zaczęłam biec w towarzystwie Belli.
- Mamo odsuń się. -  ostrzegłam.
Posłusznie wykonała moje polecenie, a ja wycelowałam gaśnicą w ogień.
Ogień zaczął stopniowo gasnąć. Kiedy zgasł wszystkie przytuliłyśmy się z ulgą, że jesteśmy bezpieczne.
Odwróciłam się do sąsiadów, którzy coraz bardziej zaczęli mnie irytować swoim wzrokiem w całą akcję i brakiem jakiejkolwiek pomocy z ich strony.
- Gdyby nas tu nie było z domu został by płomień, nie? - zwróciłam się do pani Evans.
- Nie ruszylibyście palcem, żeby pomóc! - krzyknęłam prosto w twarz panu Andersonowi.
- Elisabeth! - syknęła mama. - Do domu.
Weszłyśmy do domu w kompletnej ciszy. Usiedliśmy przed telewizorem i zaczęliśmy oglądać jakiś program kulinarny, gdy odezwał się telefon Belli.
- Muszę wracać. Miło było panią widzieć. - uśmiechnęła się do mojej mamy. - I Ciebie, Ellie.
Uśmiechnęłam się sztucznie i zamknęłam za nią drzwi.
- Co to miało być? - spytała.
- Chamy i tyle. Olej sukinsynów.
- Elisabeth! - nie znosiła gdy klnęłam.
- Nie ma co ukrywać prawdy.
Westchnęła i nakazała mi iść na górę szykować się do spania. W połowie drogi mnie zatrzymała.
- Wiesz gdzie jest Twój brat? Kiedy on kończy ten trening?
Spojrzałam na zegarek.
21:43
O cholera. 
Trzy godziny temu. 
- O w pół do siódmej.
Kobieta również spojrzała na zegarek i zrobiła przerażoną minę.
- Może tata go odebrał..  - powiedziała pełna nadziei. - Idź już.
Położyłam się na niepościelonym łóżku i zasnęłam.
                                                                       ~*~
- Gdzie?! - krzyknąła matka.
Podniosłam się zmęczona z łóżka i spojrzałam w okno. Cały czas była ta pieprzona noc. Cały czas ten pieprzony czwartek.
00:32
A nie, jednak już piątek.
Mega.
- O co chodzi? - spytałam.
Matka milczała, ale potem odparła.
- Twój brat miał wypadek, jest w szpitalu.
Byłam w szoku. Chciałam jechać z nią, ale kazała mi się wyspać do szkoły.
Aha. 
No tak.
Bezsilnie upadłam głową na poduszkę i zasnęłam.
                                                                        ~*~
Leżałam na jakieś polanie. Wokół mnie było dużo kwiatów, traw.. był nawet mały wodospad. Pogoda była piękna. Położyłam się na trawie i zaczęłam myśleć. Nagle przede mną stanęła postać młodego mężczyzny. Brunet o brązowych oczach, którego widziałam już wcześniej.
- Hej, piękna.  - spojrzał w moje oczy i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. - Justin.
- Każdemu przedstawiasz się po wpadnięciu na ulicy? - spytałam mimo, że tego nie chciałam.
- Tylko wybranym... - powiedział i zagryzł wewnętrzną część policzka.
- Widocznie powinieneś ofiarować tę szansę komuś innemu. - następnie odwróciłam się.
Dlaczego mówiłam, rzeczy, których nie chciałam powiedzieć? Dlaczego słowa były silniejsze ode mnie?
- Zaczekaj. - usłyszałam przy swoim uchu.
Przytulił mnie od tyłu, natomiast tym razem nie protestowałam.
Potem wziął mnie za ręce, zaczął powoli całować, a ja objęłam swoje nogi wokół jego pasa.
Nagle kiedy zdałam sobie sprawę co się dzieje i odkleiłam się od niego i zaczęłam biec przed siebie. 
W pewnym momencie zobaczyłam długie blond włosy Amandy, które spadały na jej klatkę piersiową.
Nagle usłyszałam wielki szum wiatru. 
- Rozgniewałaś go. - szepnęła.
- Kogo? - spytałam.
Po chwili coszy odpowiedziała:
- To twoja wina! Wynoś się stąd! - wrzasnęła
                                                                            ~*~
Dryń, dryń, dryyyyyń!
Szybko przewróciłam się na drugi bok, żeby zobaczyć, którą godzinę wyświetli mi zegar.
6:54
Kto nastawił mi zegarek na dobrą godzinę?
Wstałam i zaczęłam się ubierać cały czas myśląc o moim śnie. Dlaczego śniło mi się, że całowałam się z tym całym Justinem? Przecież ja nawet o nim wczoraj nie myślałam. Nie przestawałam myśleć również o pożarze. Przecież ktoś specjalnie musiał wylać benzyne na ten biedny ogródek.. nie podpaliłby się sam...
Ding, dong
Przysięgam, że jeśli to dziennikarze, zwariuję.
- Hej, kochanie. - powiedziała Bella całując mnie w policzek. - Myślałaś o tym kto mógł spowodować ten pożar?
- Nie mam pojęcia.. - odparłam smutno.
- Co jest, skarbie? - pisnęła.
- Sniła mi się Amanda...
Po chwili ciszy oznajmiła:
- Wszystko mi opowiesz w drodze w szkoły. Spakowana? - spytała szczęśliwa.
To nie bywałe, że można być zawsze szczęśliwym.
- Tsa, chyba tak...
- To rrruszamy! - oznajmiła i ruszyłyśmy.
                                                                           ~*~
Po opowiedzeniu całego snu Bella siedziała cicho, następnie wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- Co? - spytałam zdziwiona.
- "Rozgniewałaś go", "To Twoja wina" - śmiała się.
Również się zaśmiałam.
- Te teksty były słabe, ale chodzi o całokształt. - zaśmiałam się.
Obie zaczęłyśmy się śmiać jak opentane.
- Ale ciacho... kto to? - spytała Bella zaciekawiona.
Kiedy spojrzałam na osobę, o której mówiła przyjaciółka uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.
_________________________________________________________________________________
                                                          CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________

I jak? Moim zdaniem bywało lepiej ale najgorzej też nie jest :)
Jak zauważyliście pododawałam strony do bloga, które zachęcam odwiedzić. <3
Możecie, także pisać na darknessxx@poczta.onet.pl <3
Z chęcią popiszę ^^
To chyba tyle :)
Peace&<3
+ jeśli macie jakieś zaufane źródła szablonów - zostawcie linkaja :)



niedziela, 25 stycznia 2015

Chapter Three

- Jak to uciekła z lekcji?! - wrzasnęła moja matka z kuchni jednocześnie budząc mnie z głębokiego snu.
No to po mnie.
Kiedy usłyszałam pierwsze kroki zbliżające się do mojego pokoju już wiedziałam, że mam przesrane, a kiedy zobaczyłam kobietę stojącą nade mną ze wściekłą miną tylko potwierdziły się moje obawy.
- No proszę... uciekłaś z lekcji, żeby spać, tak?! Co ty sobie myślałaś, dziecko? Nie możesz uciekać ze szkoły! - krzyknęła bezsilnie, następnie usiadła na moim łóżku.
- Nic nie rozumiesz... - mruknęłam, następnie moja twarz bezsilnie upadła na poduszkę.
Po chwili ciszy moja mama oznajmiła coś w stylu:
- Razem z panią Honeycutt ustaliłyśmy, że to opracujesz.
- W jaki sposób? - spytałam zdziwiona.
- Pójdziesz do szkoły w sobotę. - oznajmiła ze sztucznym uśmiechem.
Chyba się przesłyszałam. 
- Sama?
- Nie. - odparła.
- Zdradzisz mi z kim? - spytałam z jednej strony wkurzona, a z drugiej cholernie zmęczona.
- Z tymi co tak jak ty wagarowali w tym tygodniu. Zawsze tak było, nie pamiętasz?
Zamilkłam.
Jedyne o czym marzę to szkoła w sobotę za ucieczkę z lekcji z powodu lekkiej załamki psychiczniej. 
Ale extra.
Po chwili ciszy moja rodzicielska opuściła pomieszczenie, a ja leżałam bezczynnie na łóżku myśląc o czekającym mnie dodatkowym dniu uczęszczania do szkoły.
Feet, don't fail me now, take me to the finish line...
Podniosłam swój telefon, leżący koło mnie i zobaczyłam na ekranie imię mojej przyjaciółki.
- Halo? - spytałam zmęczonym głosem.
- No ładnie, ładnie.. - oznajmiła Bella.
- Ty też? - spytałam podnosząc się z łózka i zaczynając krążyć po pokoju. - Masz zamiar truć mi tyłek o to, że źle wypowiedziałam się o Amandzie?
- Ej.. Ellie... spokojnie. Trzymam twoją stronę, pamiętasz? Nie mam zamiaru ci truć tyłka. Easy, babe. - odpowiedziała ze śmiechem.
Również się zaśmiałam, ale po chwili zaczęłam ryczeć ze śmiechu jak opentana.
- Dawno sie nie widziałyśmy... - przerwała mój śmiech Bella. - Trzeba to zmienić. Zaraz będę!
- Ale...
- Żadnego "ale"! Będę za chwilę i wyciągnę Cię z tego porunego stanu. - powiedziała, następnie się rozłączyła.
Fajnie by było jakbym wyglądała jak człowiek.
Wyciągnęłam z mojej maluteńkiej szafy (dokładnie tej, w której rano się schowałam) jakąś szarą, luźną bluzkę oraz jakieś czarne legginsy. Mundurek szkolny i czarną spódnicę wepchnęłam jak najgłębiej do szafy. Nie chciałam ich więcej widzieć, a tym bardziej ubierać.
Spojrzałam na swoje pomalowane paznokcie i poprawiłam je czarnym lakierem, następnie położyłam się zmęczona na swoim łóżku.
Ding, dong.
Szybko podbiegłam do drzwi mojego pokoju, aby otworzyć przyjaciółce, lecz kiedy je uchyliłam usłyszałam głos, który mówił:
- Dzień dobry. Czy jest może Elisabeth? Chcielibyśmy jej zadać kilka pytań.
Kurwa.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe. - oznajmiła moja mama. - Nie ma jej w domu.
- Może zadamy pani kilka pytań? - spytał natrętny dziennikarz.
Nie odpowiedziała tylko zatrzasnęła im drzwi przed nosem.
- Wszystko w porządku? - spytałam.
- Tak. - odparła, następnie ruszyła do kuchni.
Ding dong.
Moja matka wstała, aby znowu zamknąć drzwi przed dziennikarzami, natomiast tym razem wiedziałam kto przyszedł.
- Otworzę. - oznajmiłam i podbiegłam szybko do drzwi.
Zobaczyła na śnieżnobiałą twarz Belli. Odkąd widziała ją ostatni raz, zmieniła się nie do poznania. Zawsze miała nieokreślony kolor, a teraz kruczoczarne loki.
Teraz miała również bardzo rzucające się w oczy usta, ponieważ były krwistoczerwone.
- Matko jak ty się zmieniłaś! - pisnęła.
- I kto to mówi. - oznajmiłam.
Po tych słowach jeszcze chwilę rozmawiałyśmy, następnie poszłyśmy do mojego pokoju.
Kiedy usiadłyśmy na moim nie pościelonym łóżku i zaczęłyśmy dyskutować, czyli robić coś czego nie robiłam chyba od stuleci.
- Boże, Ellie. Masz takie przecudne włosy. Takie proste i wogóle... tylko masz takie kołtuny, że hej!
- Ehh.. nigdy nie chce mi się ich rozczesywać... - uśmiechnęłam się pierwszy raz dzisiejszego dnia.
Boże święty co tak śmierdzi?
- Też to czujesz? - spytała Bella.
- No. - odparłam.
Po chwili ciszy wyszeptałam:
- Coś się pali.








sobota, 17 stycznia 2015

Chapter Two

- Clemons! Hawitt! Co wy wyprawiacie?! - wrzasnęła na całą klasę nauczycielka.
Westchnęłam wiedząc co za chwilę się stanie.
- Ta dziwka nie szanuje zmarłych! Cieszy się z ich odejścia! - krzyknęła Alex.
- Jeśli mówisz coś na forum klasy - wstań!
Alex wykonała proźbę pani Honeycutt oraz wyszła pod tablicę wbijając we mnie pełne nienawiści spojrzenie.
- Widziała pani wypowiedź tej szmaty? 
- Panno Clemons! Słownictwo! - syknęła. - Jaką wypowiedź? O czym pani mówi, panno Clemons?
Nie odpowiedziała, tylko weszła na tą samą stronę internetową, na której wcześniej czytałam.
- "Czuję się z tym niesamowicie. Nigdy nie czułam się lepiej. Sława z takiego pokoju to zaszczyt."
Po moich słowach cała klasa zamilkła. 
Błagam, oni też są tacy głupi czy tylko udają?
Nauczycielka zamilkła na chwilę i wpatrywała się w komputer.
- Wróćmy do lekcji. - powiedziała pod nosem.
Dryyyyyyyyyń!
Wszyscy opuścili klasę, natomiast ja pozostałam z panią Honeycutt sam na sam.
- Proszę pani? - spytałam, kiedy milczała jak grób.
- Co to miał znaczyć, panno Whitaker?! Nie możesz tak wypowiadać się publicznie! 
- Nie wyczuła pani sarkazmu?
Westchnęła.
- Elisabeth.. to nie brzmiało jak sarkazm..
- Ale był! - krzyknęłam bezsilnie.
- Robi nam Pani złą repytację, panno Whitaker..
- Więc tutaj chodzi o reputację szkoły, tak? Bez znaczenia jest to, że niedość, że dziennikarze śledzą mój ruch dwadzieścia cztery godziny na dobę, jestem gwiazdą internetu znaną z "gardzenia zmarłymi" mimo, że moja wypowiedź była sarkastyczna oraz mało mi brakuje do nękania, tak?
Nauczycielka milczała.
- Do widzenia. - warknęłam i wyszłam prędko z sali biologicznej kierując się wzdłuż korytarza.
Zatrzymałam się gdzieś koło łazienki i zerknęłam szybko na mój plan lekcji.
W-F
J. Francuski
Geografia
Muzyka
Westchnęłam i stwierdziłam, że nie chce mi się iść na kolejne cztery lekcje, więc na czas przerwy schowałam się w łazience.
Zamknęłam się w łazience, myśląc o tym co stało się dzisiejszego dnia.
Dlaczego ludzie nie potrafią odróżnić sarkazmu od normalnej wypowiedzi? Czy to naprawdę takie trudne?
Dlaczego dziennikarze wycieli moją wypowiedź o tym, że ich pytania są bardziej niż oczywiste? To było specjalny ruch, żeby sprawić, że będę mieć problemy?
Dryyyyyyyyń!
Po dzwonku na lekcje zaczekałam jeszcze trochę w łazience, następnie gdy zrobiło się mniej tłoczno opuściłam pomieszczenie. Po wejściu do szatni zabrałam swój szary płaszcz i czerwony szalik, następnie szybko wybiegłam z budynku szkoły.
Zaczęłam szybko biec, aby uniknąć dziennikarzy, ale niestety ta umiejętność coś mi nie wychodzi.
- Czy przed śmiercią Amandy pokłóciłyście się i właśnie dlatego tak się o niej wypowiedziałaś?
- Nie będę odpowiadać na wasze oczywiste pytania. - mruknęłam pod nosem.
Pobiegłam najszybciej jak umiałam przed siebie mając nadzieję, że dziennikarze nie będą mnie gonić.
- Wow.. uważaj trochę. - usłyszałam, od osoby na którą przez 
Podniosłam wzrok na osobę, która wypowiedziała te słowa. Był to wysoki brunet, o brązowych oczach.
- Emm.. przepraszam. Nie widziałam Cię. - powiedziałam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę ile moich łez jest na moim policzkach i jak beznadziejnie muszę wyglądać z rozmazanym tuszem na policzkach.
- Justin. - powiedział, wystawiając do mnie rękę.
- Każdemu przedstawiasz się po wpadnięciu na ulicy? - spytałam.
- Tylko wybranym... - powiedział, następnie się zaśmiał.
Miałam naprawdę dość wszystkich wydarzeń z tego dnia i tylko tego brakowało, żeby jakiś przypadkowy koleś na ulicy na, którego przypadkowo wpadłam jeszcze bardziej zepsuł mi ten dzień.
- W takim razie jestem zaszczycona, ale widocznie powinieneś tą szansę ofiarować komuś innemu. - powiedziałam ocierając łzę z policzka.
- Właśnie myślę, że ty idealnie się nadajesz.
Nic nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam przed siebie jeszcze szybciej niż wcześniej. Odwróciłam się zobaczyłam, że rzekomy Justin stał nadal w tym samym miejscu, jednak ja nie miałam czasu sie tym martwić.
Miałam to wszystko w dupie. Głęboko w dupie.
Kiedy szybko pobiegłam do domu, rzuciłam się na łóżko. Leżałam i myślałam nad wydarzeniami z dzisiejszego dnia, że nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam.







piątek, 16 stycznia 2015

Chapter One

Pip, pip, pip, piiiiiip!
Otworzyłam zaspane oko, aby kątem oka zobaczyć godzinę na buciku koło mojego łożka.
7:46
Odwróciłam się na drugi bok, następnie zamknęłam oczy, aby zasnąć ponownie, jednak dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co się dzieje.
Cholera. 
Wstałam i zaczęłam szybko się ubierać mimo, że wiedziałam, że niestety nie zdąże na matematykę.
Jaka szkoda.
- Elisabeth? - spytała mama zaspanym głosem. - Jesteś tu?
Szukałam po pokoju mebla, w którym można by było się bezgłośnie schować. Jedynym branym pod uwagę miejscem była szafa, a gdy usłyszałam kroki zbliżające się do mojego pokoju, otworzyłam jej drzwiczki i wskoczyłam do małego pomieszczenia, a potem zakryłam sobie usta dłońmi, aby nic nie powiedzieć.
Nagle poczułam straszny ból w kostce. Złapałam się za nią i usłyszałam fragment piosenki Stary Donald Farmę Miał grający z zabawki mojego młodszego brata.
Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć zaskoczenia mamy gdy zobaczy mnie w legginsach i topie w szafie.
- Dlaczego nie jesteś jeszcze w szkole? - spytała zdziwiona.
Westchnęłam i wygramoliłam się z ciasego pomieszczenia i kontynuowałam poprzednią czynność.
- Zaspałam, okey?
- Może grzeczniej? Rozumiem, że masz dość tej sprawy z Amandą, ale milsza możesz być. - odparła. - A teraz szykuj się do szkoły.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się pakować.
Nie znosiłam gdy ktoś przypominał mi o Amandzie. To tak jakbym nie wiedziała, że zabili ją na moich oczach.
Gdy wreszcie ubrana opuściłam swój pokój, spojrzałam na zegarek w kuchni.
8:12.
Nie tak źle.
Zawsze mogło być gorzej.
Po wzięciu drugiego śniadania (w postaci jakieś bułki z jakimś masłem i nieznanym dla mnie serem) ubrałam na siebie szary płaszcz i czerwony szal.
Po wyjściu z domu przygotowywałam się na najgorsze.
Dziennikarze przed domem.
Tak, zdecydowanie tego potrzebowałam przed szkołą i opuszczoną (jak narazie) jedną lekcją.
Pod moim domem dziennikarzy nie było prawie wcale, ale jeśli mówimy o szkole to było ich tam jak mrówek po zburzeniu mrowiska.
- Jak czuje się Pani po śmierci przyjaciółki? - spytał pierwszy.
- Jak czuje się Pani z tym, że pani przyjaciółka jest znana na całym świecie - i co za tym idzie - pani też. - spytał kolejny.
Szykowalam w głowie jakąś niemiłą wypowiedź, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Czuję się z tym niesamowicie. Nigdy nie czułam się lepiej. Sława z takiego powodu to zaszczyt. - kazde moje słowo ociekało sarkazmem. - Błagam, użyjcie trochę mózgu gdy wymyślacie pytania, bo połowa z nich jest bardziej, niż oczywista. - warknęłam, następnie podbiegłam do drzwi szkolnych.
Przysięgam - jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam, że wylądowałam w szkole.
Spojrzałam na zegarek w szkole.
8:37
Za niedługo dzwonek.
Wyciągnęłam ze swojego płaszcza telefon i weszłam na jakieś głupie fora internetowe, gdzie ludzie wyrażali swoje zdanie w komentarzach, myśląc, że są bohaterami internetu.
Żałosne.
Kiedy znalazłam artykuł o sobie i o Amandzie, pierwsze co chciałam zrobić to przeczytać komentarze, ale byłam też ciekawa co ludzie piszą na mój temat w gazetach i ile tam jest prawdy.
STRACIŁA PRZYJACIÓŁKĘ Z OCZU!
Jak wszystkich wiadomo pewna dziewczyna o nazwisku Amanda Kennedy (+17l.) została zabita, nastepnie poćwiartowana przez dawno poszukiwanego John'a Fultz'a ( 45l.), na oczach o rok młodszej od niej przyjaciółki Elisabeth Whitaker ( 16l.). Jednak Elisabeth wyraźnie nie jest szkoda przyjaciółki.
Co.
Do.
Cholery.
Przestałam czytać. Jak to nie jest mi jej szkoda? Czyli ryczenie co noc, chodzenie na cmentarz i pamięć oznacza, że nie jest mi jej szkoda?
Nie mogłam dłużej czytać tych bzdur, więc zajrzałam do komentarzy.
- "Ja przepraszam za przyjaciółkę, która rozpowiada w wywiadach, że czuje się niesamowicie po jej śmierci. Co się dzieje z tą młodzieżą?"
- "Rozpieszczona gówniara, która nie szanuje zmarłych. Do piekła z takimi"
Szybko zobaczyłam filmik dołączony do artykułu, czyli moją wypowiedź przed szkołą.
No tak.
Nie dołączyli fragmentu, w którym krytykowałam te pytania, a ludzie nie wyczuli sarkazmu. Teraz jestem gwiazdą internetu znaną z "gardzenia zmarłymi".
Ekstra.
Zablokowałam telefon. Cały czas gdy widziałam wszytkie artykuły związane ze mną i z Amandą, przywoływały mi sie wspomnienia, kiedy ją zabijał, kiedy ćwiartował zwłoki i kiedy policja przyjechała ale było już za późno.
Dryyyyyyyyyń!
Niechętnie ruszyłam się z ławki, zmierzając w kierunku sali od biologii.
Kiedy po nieustannie ciągnącej sie przerwie zadzwonił dzwonek, weszliśmy do klasy. Usiadłam w ławce z Phil'em, tak jak zawsze na tym przedmiocie i zaczęłam notować temat lekcji.
Całą lekcję zastanawiałam się dlaczego niektóre osoby są tak głupie, że nie wyczuły sarkazmu.
Nagle poczułam jak coś uderza we mnie. Podniosłam kulkę papieru z podłogi i przeczytałam napis na niej napisany.

Jak ja umrę też się tak o mnie wypowiesz?

Spojrzałam w stronę Alex i wywinęłam oczami.
Kolejna kartka była od Sue.

Miło wiedzieć ile znaczą dla Ciebie koleżanki. 

I wtedy zdałam sobie sprawę, że karteczki z nieprzyjemnymi wiadomościami na lekcji biologii to dopiero początek koszmaru.