niedziela, 2 sierpnia 2015

Chapter Fifteen

DWA DNI PÓŹNIEJLeżałam na kanapie z pełną miską chipsów, oglądając jakiś serial lecący w telewizji, jednak nie skupiałam się zbytnio na fabule, ponieważ moje myśli cały czas odbiegały w innym kierunku.Wstałam, aby wyciągnąć telefon z tylnej kieszeni spodni, a gdy to zrobiłam, ponownie usadowiłam się na kanapie. Oprócz kilku powiadomień z portali społecznościowych nie dostrzegłam nic co mogłoby przykuć moją uwagę, więc zablokowałam urządzenie i położyłam na stoliku, stojącym przed telewizorem.W głębi duszy spodziewałam się jakiegoś znaku życia od Belli, ale z drugiej strony chciałam odpocząć od tego wszystkiego co dzieje się wokół mnie.Chciałam odpocząć od tych wszystkich tajemnic ukrywanych przedemną, kłamstw, a przede wszystkim śmierci bliskich dla mnie osób.Kiedy w fabule serialu nic się nie działo, moje myśli zaczęły odbiegać do przykrych wydarzeń z przed dwóch dni.- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam, a przyjaciółka przerażona cofnęła się o krok.Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem, jednak w głębi serca czułam, że kłamie.- Powiesz mi co Ci jest? - spytała, odkładając nóż na blat, jakby myślała, że dlatego jestem przerażona.Przetarłam czoło zewnętrzną stroną dłoni.- O czym mówił Justin? - spytałam. - Dlaczego tyle przede mną ukrywacie?Nagle usłyszałyśmy dźwięk przekręcanego zamka.- Jest tu ktoś? Jake? - na dźwięk głosu Cassie, miałam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy.- Nie ma go. - powiedziałam. - Poszedł gdzieś z Benem.Dziewczyna tylko spojrzała na mnie, po czym usiadła w salonie.- Chodź na górę. - wyszeptała Bella, a ja niechętnie podążałam jej śladami.Gdy byłyśmy już w moim pokoju, usiadłam na moim łożku czekając na wyjaśnienia.- Co chcesz wiedzieć? - spytała.Dlaczego Justin był taki przerażony gdy powiedziałaś "wiesz co się może stać"? - spytałam się o coś co najbardziej mnie ciekawiło.- Mam znajomości. I nie zawaham się ich użyć jeśli da mi powody. - uśmiechnęła się.- Jakie powody?- Cholera, dlaczego ty tam byłaś? Nie musiałabym Ci się tłumaczyć, a ty byś o niczym nie wiedziała i byłby spokój.Myślałam, że się przesłyszałam.- Może wogóle lepiej by było jakbyśmy się nie znały i nie musiałabyś ze mną rozmawiać?Przestań, El. Po prostu to trudny temat.Podeszłam do niej i dotknęłam jej ramienia.- Przejdziemy przez to razem. - szepnęłam. - Tylko powiedz mi wszystko co ukrywasz.Przygryzła wargę.- Justin mi powiedział, że jest coś takiego jak gang przeciw Amandzie.Podniosłam brew.- Co? Jaki gang?Odwróciła się od okna i dostrzegłam przerażenie w jej ciemnych oczach.- Chodzi o to, że po śmierci Amandy, oczerniają ją po śmierci i takie tam. Ale z racji tego, że byłaś jej przyjaciółką, ciebie też jest tam dużo. Pojawiają się tam różne bliskie ci osoby. - słowa powoli wypływały z jej ust.- I co ma z tym wspólnego Justin? Przygryzła wargę i spojrzała się na mnie smutnym wzrokiem.- No właśnie, Justin należał do tego gangu.Poczułam jak wszystko wokół mnie zaczyna dziwnie wirować.Złapałam się mojej szafki nocnej i miałam gdzieś to, że z dołu odchodziły odgłosy tłuczących naczeń.- Kiedy? I dlaczego? - zapytałam powoli.- Nie mogę powiedzieć i tak zbyt dużo powiedziałam. - odparła i zeszłana dół, a po chwili usłyszałam dźwięk trzaskania drzwiami, na który zaareagowałam histerycznym i monotonnym płaczem.
Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.
Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Gdy poczułam wibracje w swoim telefonie, ocknęłam się i zaczęłam przypominać sobie wszystko co się wydarzyło.Podniosłam się z kanapy i udałam się na balkon.Chwyciłam dłońmi oparcie i spoglądałam na ciemne niebo i jasny blask księżyca.Po kolejnej wibracji, zdecydowałam się wyciągnąć telefon i zobaczyć od kogo przychodzą wiadomości.Od: NieznanyHej, to ja Jenny. Pamiętasz mnie?Uśmiechnęłam się.Do: JennyNo jasne, że pamiętam. Co u Ciebie?Jenny była moją przyjaciółką w szkole podstawowej, a utrzymywałyśmy kontakt przez wiadomości takie jak "to ja Jenny z podstawówki, a to mój nowy numer, pozdrawiam".Zawsze była fajną przyjaciółką ale po jej wyprowadzce do Chicago, straciłyśmy kontakt.Od: JennyPrzyjechałam do Riverside! Mieszkasz nadal w tym samym miejscu? Może byśmy się spotkały?:)Do: JennyZ chęcią i tak, nadal ten sam dom, do którego z każdej strony miasta jest daleko.Od: JennyJutro zadzwonię i uzgodnimy szczegóły, okay? Trzymaj się xxJeszcze przez moment patrzyłam na blask księżyca, a gdy stwierdziłam, że zaczyna doskwierać mi chłód, schowałam się do środka.Z's POV (jakkolwiek to brzmi i jakkolwiek to przeczytać)Byłem przerażony spotkaniem ze Steve'm. Wiedziałem, że zawaliłem i, że będzie na mnie wściekły, a nawet wkurwiony.Gdy chciałem zapukać do drzwi, one same się otworzyły, a w nich stał uśmiechnięty Steven.Tylko, że to nie był szczery uśmiech.- Zapraszam. - wpuścił mnie do swojego mieszkania.Z trzęsącymi się nogami i potarganą wargą, jakoś dałem radę usiąść na fotelu przyjaciela.Jeśli to w ogóle był nadal mój przyjaciel i nadal zależy mu na mojej przyjaźni, a nie tylko na naszym planie.- Jak tam? Masz coś? - spytał, siadając na przeciwko mnie.Milczałem.- Pytam się. Czy coś masz? - jego ton stał się ostrzejszy.- Nie. - wymamrotałem.- Nie słyszę? - powiedział i teatralnie przystawił dłoń do ucha.Ścisnąłem dłonie.- Nie mam nic. - powiedziałem w końcu.- Aha. - powiedział. - A wiesz, co znalazłem w twojej szafie?Zatkało mnie.- T-ty byłeś w moim domu? Po co? Kiedy?Zaśmiał się swoim gorzkim śmiechem.- Czy to ważne? Mnie raczej interesuje to co tam znalazłem. - położył na stole białą teczkę z napisem "A. Kennedy". - Spytam wprost. Czy ty sobie kurwa żarty?- Miałem powiedzieć.. - zacząłem.- Ale mnie okłamałeś, kurwa. - poczułem piekący ból na policzku.Przekląłem Steve'a w myślach.- Jesteś popieprzony. - odparłem i zacząłem biec w stronę wyjścia, jednak on był szybszy.Uderzył mnie pięścią w brzuch, na co ja poczułem krew w ustach.- Możliwe. Za to ty kłamcą.Po tych słowach, wyrwałem się i wybiegłem z mieszkania, do którego nigdy więcej nie chciałem wracać.

niedziela, 31 maja 2015

Chapter Fourteen

- Phoebe Benfield? - spytała.
- Tak? - spytała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
Z przerażeniem otworzyłam swoje brązowe oczy i podniosłam się z łóżka, łapiąc się na głowę. Spojrzałam na śpiącą Bellę, leżącą koło mojego łóżka.
Przetarłam mokre czoło zewnętrzną stroną dłoni i podniosłam telefon z parapetu.
Ekran telefonu oznajmiał mi, że obudziłam się dokładnie piętnaście po trzeciej.
Westchnęłam i odłożyłam telefon. Położyłam się ponownie, lecz tym razem w stronę ściany.
Byłam przerażona kłotnią Belli i Justina, jeśli w ogóle można nazwać to kłótnią. Przez jakieś dwa tygodnie bez przerwy żyłam w strachu, że spotkam Justin'a albo, że znowu spotka mnie coś strasznego i brutalnego, takiego jak śmierć bliskiej mi osoby. Nie przeżyłabym jakby Justin, czy ktokolwiek inny kto stał za tymi wszystkimi szkodami, które mnie spotykały. Zastanawiałam się o czym oni mówili. O co chodziło z tym telefonem Belli? Co Bella ma na Justina, czego nie może zdradzić? O co tu uspoczułam sięekłaźwięmęczona wszystkimi myślami, mimo strachu i zaniepokojenia odpłynęłam w sen.
Leżałam na jakieś łące. Nie narzekałam, ponieważ zapach świeżych kwiatów i piękny wygląd drzew tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że powinnam tu zostać na zawsze. Zazwyczaj nie lubiłam takich miejsc ze względu na różnego rodzaju owady, jednak teraz mi to nie przeszkadzało, a nawet miałam to gdzieś. Wyciągnęłam ręce za siebie i poczułam, że coś dotykam. Spojrzałam w tę stronę, a moje serce przesało na moment bić. Moja ręka automatycznie wróciła na swoje miejsce. Przede mną leżała jakaś dziewczyna. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Miranda. Z pod jej głowy wylewała się krew, jednak znakomita większość była już zaschnięta, z czego mogłam wywnioskować, że trochę już tutaj leży.
Podniosłam się, aby bardziej się przyjrzeć dziewczynie. Odkryłam, że rana na jej głowie nie jest jedyną raną jaką zabójca jej "podarował". Jej brzuch był cały we krwi, a w szczególności w okolicach wyrostka. Zmierzyłam jej puls, jednak moje badania wykazały, że Miranda nie żyje.  Przygryzłam wargę i podniosłam się z brudnej ziemi. Spojrzałam na swoje ubranie, na które do tej pory nie zwróciłam uwagi. Miałam na sobie szarą, długą suknię. Była piękna, jednak brudna od ziemii, w której cały czas się znajdowała. Moje blond włosy opadały na szare ramiona mojej sukni. Rozejrzałam się po polanie zastanawiając się czy, aby na pewno powinnam tu zostać i podziwiać otaczającą mnie przyrodę czy może rozglądać się i szukać zabójcy mojej byłej przyjaciółki.
Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w dół. Dostrzegłam tam złoty diadem. Podniosłam go i ułożyłam na swojej głowie. Zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi. Gdy umiejscowiłam go na swojej głowie poczułam wielki wiatr, który po paru sekundach zaczął słabnąć.
Uniosłam głowę  i zobaczyłam trzy inne ciała położone w zupełnie innych miejscach, a za nimi rozciągał się wielki las. Podeszłam do pierwszej osoby.
Lindsey leżała na brudnej ziemi z ręką na swoich żebrach. Sprawdziłam jej puls, jednak był taki sam rezultat jak w przypadku Mirandy. Poczułam ukłucie w sercu. Czułam jak pojedyńcza łza spływa po moim policzku. Podniosłam głowę i spostrzegłam kolejne ciało i postanowiłam udać się w jego kierunku.
Ręce Amandy przy jej ciele. Każda część ciała dziewczyny była pokryta krwią. Nawet nie sprawdzałam pulsu, wiedziałam, że przyjaciółka niestety nie żyje.
Podeszłam do trzeciej osoby. Kiedy doszłam bliżej, nie umiałam pohamować zaskoczenia
Justin nie leżał na ziemi, tylko wisiał na drzewie. Miał podbite oko, a z jego brwi spływała krew. W ręce trzymał jakiś papier. Wyciągnęłam z jego dłoni fragment papieru i przeczytałam napis na niej napisany.
Skazałaś ich na śmierć, Elisabeth. Nikt nie ignoruje rozkazów zbuntowanej księżniczki.
Poczułam gęsią skórkę na moich dłoniach i dreszcze na plecach. Nie umiałam poskładać wszystkich elementów układanki w jedną całość. Spojrzałam w stronę mroczego lasu, nagle pragnąc go zwiedzić. Idąc w stronę drzew, poczułam ból na zewnętrznej stronie lewej dłoni. Zerknęłam na ranę, którą miałam w tym miejscu. Złapałam się za głowę, już do końca nie wiedząc o co chodzi. 
"Wszystko ma swoją cenę".
Ściągnęłam ze swojej głowy koronę i umiejscowiłam ją na głowie Justin'a. Nie wiem dlaczego ale on najbardziej wzbudzał moje zaufanie.
Pognałam w stronę mrocznego lasu. Nagle usłyszałam dźwięk charakterystyczny dla łamanych gałęzi drzew lub jakiś patyków.
Odwróciłam się i to co zobaczyłam, sprawiło, że miałam całkowity mętlik w głowie. 
Bella stała przede mną z zakrwawionym nożem w ręce. Jej ubrania były całe przesiąknięte krwią, ledwo było widać co ma na sobie.
- T-To ty ich zabiłaś? - spytałam przerażona.
Bella nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się zadziornie.
Przeszedł mnie dreszcz, a w moich oczach pojawiły się łzy. 
- Kazałaś mi. - oznajmiła, wreszcie odrywając się od czyszczenia swojego noża. - To twój rozkaz. 
Patrzyła na mnie poważnym wzrokiem, więc nawet nie przyszło mi do głowy, że może kłamać.
- Dlaczego? - spytałam lekko przerażona całą rozmową z przyjaciółką.
- Powinnaś sama to wiedzieć. - powiedziała i powróciła do poprzedniej czynności. 
Cofnęłam się w stronę drzewa, które za mną stało i złapałam się jego pień. 
- Księżniczko, co się dzieje? - Bella podbiegła do mnie i złapała mnie za ramiona.
- Przestań tak do mnie mówić. - warknęłam i zleciałam w dół. 
- Elisabeth, wstawaj! - wrzasnęła. 
Nagle poczułam jak ktoś mną szarpie. 
- Boże drogi, z całego serca współczuje twojej mamie, że codziennie musi budzić cię do szkoły - jękneła przyjaciółka gdy otworzyłam swoje zaspane oczy.
Nie mogłam przestać myśleć o tym co mi się przyśniło. Może i czytałam senniki i inne takie pierdoły, jednak sen wydawał mi się bardzo realistyczny jak na okoliczności, w których mi się przyśnił.
Przetarłam czoło zewnętrzną stroną dłoni i podniosłam się w materaca, kompletnie ignorując Bellę.
- Kto idzie pierwszy do łazienki? - spytała dziewczyna po chwili ciszy.
- Jak chcesz. - wzruszyłam ramionami obojętnie.
Bella podniosła w ziemii swoą torbę i udała się do pomieszczenia.
- Ja idę robić śniadanie!- krzyknęłam do przyjaciółki i powędrowałam do kuchni.
- Poproszę kanapkę z serem i pomidorem! - odkrzyknęła przyjaciółka, a ja zabrałam się za przygotowywanie posiłku.
Wyciągnęłam z lodówki owoc, następnie otworzyłam szufladę i wyciągnęłam z niej lśniący nóż. Przekroiłam roślinę na pół ale nagle poczułam ból w okolicy palca wskazującego.
Spojrzałam na bolący miejsce.
Z niewielkiej rany powoli zaczynała wyciekać krew, na co zareagowałam odruchowo. Sięgnęłam po plaster i zawinęłam bolącą ranę, oczywiście wcześniej przemywając ją wodą.
Spojrzałam na deskę, na której kroiłam pomidora. Można było tam dostrzec czerwone plamy, nie wien czy był to sok z pomidora czy moja krew.
Nagle usłyszałam człapanie po schodach. Zerknęłam w ich kierunku i ujrzałam tam Bellę. Miała na sobie biały t-shirt z napisem "New York" a pod nim widniał długi most. Na jej spodniach widniały granatowe jeansy z dziurami. Na jej stopach spoczywały białe stopki.
- Co się stało? - spytała zdziwiona patrząc na moją ranę.
- Skaleczyłam się nożem. - burknęłam.
Spojrzala na mnie zdziwiona i wyciągnęła nóż z mojej dłoni.
- Ja to zrobię.
Moje źrenice powiększyły się nieskończoną ilość razy. 
Uważnie przyglądałam się ruchom Belli. Wyglądała jakby miała doczynienia z tym nożem częściej jak codziennie. Precyzja i staranność wykonywanej czynnoście wywoływały u mnie dreszcze.
- Co się dzieje, El? - przyjaciółka oderwała się od krojenia, które przyprawiało mnie o dreszcze.  - Od rana jesteś jakaś.. dziwna. 
Z przerażeniem cofnęłam się w tył chwytając byle jaką szafkę, aby nie upaść. 
Przez cały czas myślałam o moim śnie. Moze i wierzyłam w przesądy, jednak w jaki sposób ufałam mojej wyobraźni.

poniedziałek, 18 maja 2015

Chapter Thirteen

UWAGA! ROZDZIAŁ ZAWIERA TREŚCI WULGARNE, NIEKIEDY NAWET BARDZO. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (DLACZEGO MNIE TO BAWI HAHAHHAHAHA)
Moje plecy opadły na oparcie krzesła. Moja twarz była tak samo zszokowana jak chwilę temu kiedy dowiedziałam się o prawdziwej twarzy Justina.
- Ale-ale to pewne? - spytałam przerażona. Mimo, że nie znałam historii Justina (ba, ja całkowicie nic o nim nie wiedziałam!) to nie spodziewałam się po nim czegoś takiego.
- A wygląda Ci to na żart? - spytała Bella sarkastycznie.
Przygryzłam dolną wargę czując lekkie zaniepokojenie. Bałam się, że Justin zrobił coś jeszcze, a dowiem się tego dopiero po czasie.
- Skąd wiesz, że chodzi tutaj akurat o moją sytuacje? To tylko podejrzenia, a może jest to napisane z zupełnie innego powodu.
- A skąd wiesz, że nie o tym tu mowa?
Podniosłam się z krzesła i podeszłam w stronę okna balkonowego. Na dworze pomimo ciemności spowodowanej późną godziną, można było ujrzeć krople deszczu spływające po szybie.
Bella podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Zawsze jestem z Tobą, El. Nawet jeśli ten frajer Justin Cię skrzywdził.
Uśmiechnęłam się do niej w balkonowym oknie.
Nagle usłyszałyśmy przekręcanie klucza w zamku. Zamarłam.
Spojrzałam na Bellę, która patrzyła na mnie z taką samą przerażoną miną.
Usłyszałyśmy stukot obcasów i zobaczyłyśmy moją mamę wchodzącą do domu.
Odetchnęłam z ulgą. Cały czas żyłam w strachu, bałam się co w każdej chwili może mi się przydarzyć.
- Tylko na chwilę. Zapomniałam. - odparła i sięgnęła po paczkę papierosów ze stołu.
Była ubrana w szary płaszczyk, na jej szyi można było zobaczyć czarną apaszkę. Spod płaszczu wystawała czarna sukienka, a na nogach miała czarne obcasy. Jej blond włosy były rozpuszczone, lekko podkręcone.
- Mamo.. Obiecałaś, że rzucisz. - powiedziałam niechętnie.
Od kiedy pamiętam mama paliła. Wszyscy zawsze powtarzali, że po moim urodzeniu miała na dobre je rzucić.
- Ohh.. Wkrótce rzucę. - na wszelką cenę usiłowała zmienić temat. - A może Bella będzie u nas spała, co?
Wymieniłyśmy się spojrzeniami i po naszych minach można było wywnioskować, że to dobry pomysł.
- To ja pójdę zadzwonić. - odparła przyjaciółka i udała się w kierunku łazienki.
- Ja idę, papa. - odparła mama i ruszyła do drzwi.
- A gdzie ty w ogóle jesteś? - spytałam zaciekawiona.
- Razem z tatą i Jakiem u rodziców Chuck'a. - odparła mama. - Wiedziałam, że nie będziesz chciała iść, więc nawet Cię nie pytałam.
Niewyobrażalnie cieszyłam się z powodu, że nie muszę być w tym towarzystwie. Ostatnim razem kiedy chciałam się z nim zaprzyjaźnić opluł mnie i kazał mi zmieniać pieluchę jego jedenastomiesięcznego brata, który oczywiście nie oszczędził mi wrażeń. Jakby tego było mało, razem z Jakiem i innymi swoimi kolegami zrobili bałagan, że głowa boli, a ten mały gówniarz wszystko zwalił na mnie. Po tym wydarzeniu stwierdziłam, że nie pójdę tam nawet jeśli będę musiała tylko stać i czekać na Jake'a. Chuck napewno świetnie by się bawił lejąc wodę prosto na moją głowę z balkonu.
- Czekają na mnie. Papa. - odparła moja rodzicielka i opuściła dom.
W tym samym momencie z toalety wyszła Bella z uśmiechem na twarzy.
- Mogę. Tylko musisz mi pożyczyć jakieś ubrania. - zaśmiała się.
- Nie ma problemu. - odparłam i ruszyłam na górę.
Podeszłam do mojej śnieżnobiałej szafy i wygrzebałam z niej jakąś koszulę nocną. Kiedy sięgnęłam do półki z bielizną, Bella pisnęła.
- Mam swoje! - wyciągnęła z torebki czarne majtki od 'Victoria's Secret', wzięła ode mnie piżamę i ruszyła w kierunku łazienki. Nie miałam zielonego pojęcia dlaczego Bella miała w swojej kopertówce majtki. Ale nie wnikajmy w to.
Kiedy drzwi od łazienki się zatrzasnęły spojrzałam na torebkę Belli. Była cała złota, pewnie kosztowała fortunę. Jednak nie to interesowało mnie najbardziej. Nigdy do końca nie ufałam Belli, owszem była moją przyjaciółką, ale miałam kilka powodów dla, których nie powinnam jej bezgranicznie wierzyć. Otworzyłam zamek w torebce przyjaciółki i wygrzebałam z niej srebrnego iPhone'a. Odblokowałam go i kliknęłam w ikonkę z wiadomościami.
- El? Masz może dla mnie ręcznik? - przyjaciółka wystawiła głowę przez drzwi.
Przerażona odłożyłam telefon za siebie.
- Weź ten na suszarce. - odparłam, a przyjaciółka zamknęła za sobą drzwi.
Byłam przerażona.
A co jeśli Bella widziała, że grzebałam w jej telefonie i, że jej nie ufam?
Byłabym martwa i samotna.
Automatycznie włożyłam telefon na dawne miejsce i zamknęłam zamek w torebce przyjaciółki. Nagle usłyszałam hałas ze strony podwórka, jakby ktoś upadał. Otworzyłam okno i wychyliłam się, jednak nic ciekawego nie znalazłam.
                             ~*~
Justin's POV
Kiedy dostałem wiadomość od Belli, że jest u Elisabeth, odetchnąłem z ulgą.
Byłem pewny, że nadal jest na mnie wściekła o to całe gówno, które jej narobiłem. Stwierdziłem, że pójdę do Elisabeth, poprostu chciałem ją przeprosić. A swoją drogą, nigdy nie jest za późno na złożenie wizyty Elisabeth. Ta dziewczyna była taka zabawna gdy chciałem ją wyprowadzić z równowagi. Jednak drażnił mnie jej poważny stosunek do wszystkiego. Całkowicie nie mogła się wyluzować.
Ale musiałem przyznać, że mimo wkurwiania mnie jak nikt inny, jej uroda nie była na poziomie przeciętnym.
Dobra, Justin. Co ty odwalasz?
Kiedy znalazłem się pod furtką, przeskoczyłem przez nią, jednak gdy byłem już po stronie domu dziewczyny, zahaczyłem się o korzeń sterczący pod płotem.
Co za idiota stawia w takim miejscu korzeń? I to jeszcze odstający. Jakby nie mógł przewidzieć, że ktoś będzie chciał przejść.
Automatycznie schowałem się pod ścianę domu wiedząc, że mój upadek był słyszalny. Nagle zobaczyłem fragmenty światła z pokoju Elisabeth, jednak po chwili obraz ten zniknął. Stwierdziłem, że rozpocznę próbę wejścia do domu przez uchylone drzwi balkonowe. Kiedy byłem w środku starałem się zachowywać jak najciszej. Zamknąłem za sobą drzwi i pokierowałem się w stronę pokoju Elisabeth, mając nadzieję, że znajdę tam Bellę. A najlepiej je obydwie. Otworzyłem drzwi, następnie cicho je zamknąłem. Odwróciłem się w stronę pokoju i ujrzałem przerażoną twarz Elisabeth.
- Spokojnie. Zaraz stąd pójdę. - starałem się uspokoić dziewczynę, jednak chyba mi to nie wyszło.
- Jak się tu dostałeś?! Co ty sobie wyobrażasz?! - wrzeszczała dziewczyna.
- Kurwa, zamknij się. Ostatnie na mojej liście pragnień są twoje krzyki na mój widok, chociaż w innej sytuacji nie byłoby to takie złe... - spoważniałem widząc jej minę na ten komentarz. - Dobra, gdzie jest Bella?
- Myje się. A czego od niej chcesz? - spytała zaciekawiona.
- Nie twój zasrany interes. - burknąłem i usiadłem na kanapie w jej pokoju.
- Nie sądzisz, że jesteś troszkę niekulturalny? - spytała z uśmiechem, który od razu wyprowadził mnie z równowagi zanim jeszcze zdążyłem zrozumieć jej pytanie.
- Co masz na myśli?
- Jesteś w moim domu. Pomijając, że weszłeś przez okno, co naprawdę mi się nie podoba, to jeszcze przeklinasz, każesz mi się zamknąć i jesteś dla mnie niemiły. Myślę, że powinieneś okazywać wdzięczność, że w ogóle z Tobą rozmawiam. - odparła i odwróciła się napięcie.
Co ona, cofnęła się kilka epok do tyłu, czy co?
Nagle drzwi mojej łazienki się otworzyły, a w nich ukazała się Bella.
- O, co ty tutaj robisz, Justin? - spytała Bella.
Wiedziała, że przyjdę, ona to czuła. Za bardzo mi na niej zależało.
Wiedziałem, że nie mogę powiedzieć o tym, że mnie przysłała. Chyba zabiłaby mnie na miejscu.
- A tak sobie wpadłem. - do głowy przyszła mi chyba najgorsza myśl z możliwych.
- Radzę Ci zwiewać. - uśmiechnęła się. - Inaczej wiesz co się stanie.. - Bella sięgnęła do kieszeni po swój telefon, jednak gdy go nie znalazła, była wyraźnie zdziwiona. - Gdzie jest mój telefon?
Elisabeth wyciągnęła rękę za plecy i podała Belli srebrnego iPhone'a.
Przez chwilę wpatrywała się w nią, następnie udawała, że z kimś rozmawia.
Wiedziałem co miała na myśli i nie mogłem do tego dopuścić.
- Tylko spróbuj. - warknąłem. - A zajebie po kolei wszystkie twoje przyjaciółeczki, z nią na czele. - wskazałem na Elisabeth.
Była przerażona, jednak to nie zmienia faktu, że byłem wkurwiony na Bellę. Nie po to wtajemniczałem tą sukę w moje sekrety, żeby mnie teraz szantażowała.
- Wynoś się! - wrzasnęła Bella, a ja posłusznie wykonałem jej polecenie.
Kurwa, chyba nadal jest wściekła o to samo gówno.
To mogło się dla mnie źle skończyć. Bella ma kontakty. I tego boję się najbardziej.
Zamknąłem drzwi od pokoju Elisabeth, następnie opuściłem cały dom.
Założyłem na głowę czarny kaptur i zacząłem iść w kierunku mojego miejsca zamieszkania.
Elisabeth's POV
Po wyjściu Justina, cała się trzęsłam. Nie myślałam o niczym innym, nie mogłam się skupić. Cały czas myślałam, o czym razem z Bellą rozmawiali. Ta ciągła niewiedza doprowadzała mnie do szału.
- Wszystko okey? - spytałam Bellę.
Byłam z niej dumna. Mimo przekleństw jakie Justin rzucał w jej stronę, ona potrafiła mu odpyskować. I to całkiem nieźle odpyskować.
- Tak, raczej tak. - Bella stała opierając się o moją szafę. Pewnie tak jak ja była w szoku, że Justin się tu zjawił.
- Ja się kładę, dobranoc. - odparła Bella i położyła głowę na białej jak kreda poduszce.
- Ja też, dobranoc.
Nie poszłam spać, tylko zaczęłam się zastanawiać.
Ona ewidentnie coś wiedziała.
I musiałam dowiedzieć się co.
                           ~*~
Steve's POV
Kroczyłem po swoim biurze szukając jakieś deski ratunku. Amanda Kennedy. Amanda Kennedy.
Ani śladu tej dziwki w naszych aktach.
- *Z., *K.! Chodźcie na moment! - wydarłem się.
Miałem dość pracy na dziś. Ta robota mnie wykańczała.
- Co jest? - spytał ziewający już K.
Miałem ochotę go zapierdolić, przysięgam.
- Znajdź mi tu informacje o Amandzie Kennedy. Proszę. Droga wolna! - krzyknąłem, a pracownik ostrożnie podszedł do biurka.
- Ani śladu szmaty, sir. - wyszeptał K.
- To może ty Z.? Może ty się wreszcie do czegoś przydasz. - syknąłem i zaprosiłem chłopaka do mojego biurka.
Wyjął z szuflady akta urodzenia, zgody na operacje czy inne pierdoły związane z inną dziwką.
- Ani śladu. Tylko Ramsey i Whitaker. - wyszeptał.
Uśmiechnąłem się szyderczo.
- Więc mam dla Was plan. - spojrzeli po sobie ochoczo. - Znajdziecie te wszystkie dokumenty o niej, chodźby nie wiem co.
*Z.; K. - ksywki, oczywiście zostanie wyjaśnione od czego są to skróty, ale w swoim czasie ☺
Notka:
Się porobiło! :D
Dałam wam tyle wskazówek, że ja Cież pierdziele haha
Przepraszam, że musieliście tyle czekać na rozdział ale musiałam pozałatwiać parę spraw. ❤
W każdym razie:
Enjoy! ❤

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Chapter Twelve

- Phoebe Benfield? -spytała.
- Tak. - powiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest Pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
 Jeszcze przez dobrą chwilę myślałam wszystkim co wydarzyło się w przeciągu dzisiejszego dnia i z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej przerażona całą sytuacją.
Przecież te wszystkie rzeczy, które się wydarzyły nie mogły być przypadkiem, zwłaszcza, że ta osoba w krzakach nie wyglądała zbytnio przyjaźnie.
Jednak starałam się nie popadać w skrajność.
A może wszystko sobie ubzdurałam, żeby mieć wytłumaczenie tych wszystkich złych rzeczy, które dzieją się koło mnie?
Gdy stwierdziłam, że nie mam ochoty dłużej siedzieć i zastanawiać się nad moim nędznym losem, podniosłam się z kanapy i udałam się do lodówki.
Elisabeth, błagam. Kto miałby ochotę śledzić twoje nudne życie i na dodatek wszystko w nim psuć?
Wyciągnęłam z niej jakiś jogurt, wygrzebałam łyżeczkę z szuflady i rozpoczęłam spożycie. Zamyśliłam się po raz kolejny i nawet nie zauważyłam jak wielka porcja mlecznego produktu wylała się na mój nowy sweter.
Cholera.
Pobiegłam po chusteczkę i zaczęłam ścierać ubrudzony stół. Podniosłam głowę, aby wyrzucić i wyjrzałam przez okno.
Koło mojego domu stał mój brat chodząc w kółko. Otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego zdziwiona.
- Dlaczego nie wchodzisz? - spytałam zdziwiona.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, które przerodziło się we wdzięczność.
- Nareszcie! - westchnął. - Dzwoniłem chyba dziesięć razy do tych cholernych drzwi!
Zaśmiałam się pod nosem i powróciłam do poprzedniej czynności.
Nawet nie wiedziałam kiedy, ale zamyśliłam się po raz kolejny dzisiaj.
Co jeśli grozi mi niebezpieczeństwo? I mogę umrzeć? Jak Amanda, Lindsey i może inni...
Nigdy tak na to nie patrzyłam ale zdemolowanie sali dało mi trochę do myślenia.
No bo może ktoś bardzo mnie nie lubi ale, żeby nienawiść do mnie wywierać na szkole i innych? To już lekka przesada.
- Elisabeth! Ubrudziłaś się jogurtem! - wrzasnął mój brat, na co ja spojrzałam na swoją bluzkę wzdychając, że chyba pójdzie do śmietnika przez to ciągłe zamyślenia.
Zaśmiał się, jednak mi wcale nie było do śmiechu, z racji tego, że po pierwsze bardzo podobała mi się ta bluzka, a po drugie, była zupełnie nowa.
Życie.
- Co ty, zakochałaś się czy co, że tak co chwilę się zamyślasz? - spytał Jake, co sprawiło, że pozostałam na dole.
- Poprostu myślę. Dlaczego przydarza mi się tyle złych rzeczy. Wszystko się wali, mam wrażenie, że ktoś kto to wszystko wymyślił chcę zrujnować moje życie na dobre. Tylko co ja im zrobiłam?
Spojrzałam na niego, a on przyglądał mi się z wyrazem opiekuńczości na twarzy ale jednocześnie śmiechem z powodu tego co przed chwilą powiedziałam.
- Myślisz, że ktoś miałby czas niszczyć wszystko co jest wokół Ciebie? Spójrzmy na to obiektywnie, El. To niemożliwe.
Spojrzałam na niego i podniosłam brew.
Ha, jednak to umiem!
- Zawsze mówiłeś "ale w najgorszym wypadku..." - próbowałam przedrzeźniać głos Jake'a, a jego kąciki ust powędrowały w górę.
- I tym razem tak będzie. W najgorszym wypadku oszalejesz ale nadal będziesz moją jedyną i najlepszą siostrą. - powiedział przytulając mnie, a ja odwzajemniłam uścisk.
- Mam dużą konkurencję. - powiedziałam sarkastycznie.
- Mówiłem o siostrach z całego świata, nie z tej rodziny.
Zrobiło mi się cieplej na sercu, fakt, że Jake był po mojej stronie bardzo mi pomógł.
- Wiesz... - zaczęłam wyrywając się z jego objęć. - chyba pójdę zmienić tą bluzkę.
Uśmiechnął się i odwrócił się w stronę okna.
Wdrapałam się do góry i popchnęłam uchylone drzwi.
Ściągnęłam ubrudzoną jogurtem bluzkę modląc się, aby nie ubrudzić tej, którą właśnie założę.
Puk, puk, puk.
Wyjrzałam przez okno i przeżyłam zawał. Po drugiej stronie okna stał Justin, patrząc na mnie ze zdziwniem ale jednocześnie uśmiechem, którego nie znosiłam.
- Mógłbyś wybierać lepsze momenty? A nie jak jestem w samym staniku?
- Specjalnie wybieram takie momenty. - szepnął.
Przeszedł mnie dreszcz.
Czy on mnie obserwuje? Śledzi? Obserwuje mój każdy ruch?
- O co chodzi?- dokończyłam ubieranie. - W końcu po coś tu przyszedłeś.
Wyglądał jakby coć go olśniło, a potem wyciągnął coś ze swojej tylnej kieszeni w spodniach.
- Proszę. - powiedział wręczając mi fragment gazety.
- Co do cholery? - spytałam patrząc na nagłówek.
- Od Belli. Mówiła, żebyś potraktowała to poważnie. - powiedział i przecisnął się przez szparę między oknem.
Spojrzałam ponownie na nagłówek "Dom obrzucony jajkami przez sąsiadów!"
Podniosłam brew.
Po co Bella chciała, żebym to czytała?
Wczoraj można było zobaczyć cały dom pani Marthy Johnson obrzucany jajkami
Czym pani Martha zasłużyła sobie na taką niespodziankę?
"Jest muzułmanką." - tłumaczy nasz donosiciel. - "Ludzie zamieszkujący te tereny znani są z braku tolerancji do innych."
Na osiedlu krążą plotki o tym, że kobieta była nękana już od kilku lat, jednak dopiero wczoraj sąsiedzi postanowili przeprowadzić tak drastyczny i niespodziewany atak
"To absurd!" - krzyczała matka poszkodowanej. - Moja córka zawsze mówiła, że ludzie tu są okropni ale nie spodziewała się czegoś takiego!"
Kobieta dziś rano popełniła samobójstwo prawdopodobnie spowodowane nienawiścią do jej osoby
"Najbardziej szkoda mi jej córki, Veronici. Podczas pobytu na placu zabaw zawsze otrzymywała jakiś niemiły komentarz odnośnie wyznania matki. Teraz została sama" - tłumaczy kobieta z osiedla zmarłej, która nie brała udziału w zamachu.
Osiedle zostało dokładnie obejrzane przez policję oraz wszyscy nietolerancyjni mieszkańcy zostali zatrzymani przez policjantów.
Skończyłam czytać, następnie przeczytałam tekst ponownie i nadal nie wiedziałam co Bella ma na myśli dając mi fragment tego artykułu.
Spojrzałam na zegarek.
20:08
Boże, jak czas szybko leci!
Ściągnęłam dzisiejsze ubranie, położyłam je na krześle i wyciągnęłam z pod poduszki piżamę i udałam się do łazienki.
Po wymyciu zębów i twarzy zdedowałam się na sen.
                                                                             ~*~
Obudził mnie budzik mamy stojący przy moim łóżku. Niechętnie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na karteczkę, która leżała przy denerwującym urządzeniu.

Elisabeth,
Razem z Jake'iem i tatą jedziemy do sklepu z meblami, kupić lampę na urodziny cioci. Możesz mówić co chcesz na ten temat jednak ja wiem lepiej co dobre dla mojej siostry!
Wiem, że jak wstaniesz będzie pewnie dwunasta jednak nie jestem w stanie określić czasu, który spędzimy w sklepie.
Zjedz śniadanie!
Całusy
                                                                                                                                                  Mama.
Po przeczytaniu kartki odstawiłam ją za budzik i ponownie położyłam się na poduszce. Spojrzałam na zegarek.
10:12
Uśmiechnęłam się zwycięsko.
Trochę źle oszacowałaś, mamo.
Podniosłam się z wygodnego posłania i zaczęłam na ślepo poszukiwać telefonu. Kiedy wreszcie wygrzebałam go z pod poduszki wybrałam numer Belli.
- Halo? - usłyszałam słodki głosik przyjaciółki.
- Bella! Hej! Słuchaj, mogłabyś do mnie przyjść? Chciałam pogadać na temat gazety...
W słuchawce można było usłyszeć okrzyki ojca Belli i głos trybunów z jakiegoś meczu.
- Jasne, będę za moment. - oznajmiła, następnie usłyszałan piknięcie oznaczające zakończenie rozmowy.
Podeszłam powolnie do szafy i wygrzebałam jakieś ubrania. Następnie powędrowałam do łazienki, aby się "ogarnąć".
Ubrałam się, następnie uczesałam i zrobiłam niewielki makijaż.
Nigdy nie lubiłam mieć tony tapety na twarzy. Wystarczył mi tylko tusz, korektor i coś do poprawienia brwi. Ale nigdy nie miałam też problemu z wychodzeniem z domu bez makijażu.
Usłyszałam dzwonek do drzwi na co pobiegłam i otworzyłam przyjaciółce. Przytuliłam ją na przywitanie i zaprosiłam do środka.
Była ubrana w biały crop top i błękitne rurki. Jej włosy jak zwykle były w artystycznym nieładzie (czyt. nie uczesane) ale nałożyła na nie błękitną opaskę.
- I co? - zaczęła Bella. - Co o tym myślisz?
- To straszne. - odparłam natychmiast.
Kiwnęła głową.
- Jak chcesz to zmienić?
Podniosłam brew.
- Nie chcę się w to mieszać. - odparłam po chwili zastanawiając się jak odpowiedzieć.
Zaśmiała się.
- Chyba trochę za późno. - zauważyłam.
Miałam wrażenie jakbyśmy mówiły o zupełnie innych rzeczach.
- Nie jest za późno jeśli będziesz uważała! - krzyknęła Bella.
- Do jasnej cholery, Bella o czym ty gadasz?!
Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił.
- A ty?
- Co mam wspólnego z tą kobietą od jajek?
Zdziwiona spojrzała na mnie, następnie usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach.
- Jak bardzo ten idiota zamącił Ci w głowie, że czytasz nie to co powinnaś?
- Co? - odparłam zdziwiona.
Bella wstała, podała mi gazetę na odwrotnej stronie.
- Bo ja mówię o tym. - trzymała ramiona na klatce piersiowej.
Zdziwiona chwyciłam fragment papieru i zaczęłam czytać.
WIELKA PROMOCJA! TERAZ KUPISZ WYMARZONE UBRANIA 30% TANIEJ!
Podniosłam brew.
Bella westchnęła i pokazała mi napis na marginesie.
Justin, twoja kolej, my zrobiliśmy swoje. 
Spojrzałam z przerażeniem na przyjaciółkę.
- To nie wszystko. - odparła i pokazała mi plamę krwi wsiąkniętej w papier obok "listu".
Nie wierzę.
To on.

Notka:
Jak długaaaaśny <3 *O*
Mam nadzieję, że jest okeyy.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ:)
+ spoiler
Zacznie pojawiać się więcej romantycznych wątków. <3 :)
Mam nadzieję, że się cieszycie. <3
Enjoy! <3

     
     

piątek, 17 kwietnia 2015

Chapter Eleven

- Hej. - wcisnęłam zielony przycisk i rozpoczęłam rozmowę.
- Hej. - odpowiedziała mama przez telefon. - Jak tam? Dajesz radę?
Wyjrzałam przez okno zerkając na szkolne boisko, jednak cały krajobraz zasłaniał mi wielki dąb stojący centralnie pod oknem. Może nie przemyśleli, że w toalecie ktoś będzie chciał patrzeć na to ohydne boisko.
- Powiedzmy. - powiedziałam odwracając wzrok od okna i zwracając większą uwagę na swoje odbicie w lustrze. - Genialne osoby mi tu towarzyszą.
- Mianowicie?
- Miranda. Między innymi ona. - odparłam poprawiają przedziałek.
- Daj spokój. - zaśmiała się. - Nie możesz wieczność przed nią uciekać. Spróbujcie jakoś się dogadać i nie róbcie problemu tam gdzie go nie ma.
Uśmiechnęłam się do siebie, następnie pożegnałam z rodzicielką i zakończyłam rozmowę.
Usiadłam na parapecie w łazience mimo, że był trochę wysoko.
Może to prawda, że z Mirandą powinnyśmy się pogodzić? Może w końcu ulegnę, jednak wiem jedno: NAPEWNO nie będziemy w dawnych relacjach.
- Elisabeth? - do pomieszczenia weszła pani Honeycutt. - Wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem i wyszłam z toalety.
Pokierowałam się do sali, w której miałam następną lekcję czyli geografię. Doczłapałam się do klasy i otworzyłam drzwi klasy i w jednym momencie moje usta zmieniły się w literę 'o'.
- Matko, co tu się stało? - spytałam oszołomiona stanem sali.
- Ktoś się włamał i zdemolował całą salę, dobry Boże! - nauczycielka prawieże łkała nad złamanym globusem.
- A gdzie są wszyscy? - spytałam podnosząc fragment Afryki.
- Poszli do domu. - wzięła szufelkę i zaczęła zamiatać fragmenty map. - Tobie też to radzę.
Po tych słowach opuściła pomieszczenie, na co ja zrobiłam to samo, jednak spojrzałam na klasę. Nigdy nie rozumiałam jak można cokolwiek niszczyć. To daje jakąś satysfakcję czy co?
Nie było mi szkoda sali od geografii, tylko raczej smutku pani, która napewno cierpiała z powodu wydania dość sporej sumy na remont.
Tylko dlatego, że ktoś postanowił ją zniszczyć...
Kto demolowałby salę od geografii?
To ten sam człowiek, który zabił Amandę i Lindsey, podpalił mi ogródek i wiele innych rzeczy..
Swoją drogą naprawdę? Sala od geografii? To żart?
- Hej! Elisabeth! - usłyszałam krzyk osoby, którek naprawdę nie chciałam widzieć.
- Odwal się, Justin! Naprawdę nie mam ochoty na użeranie się z Tobą!
Usłyszałam kroki, na co zaczęłam biec coraz szybciej.
- Słuchaj. - odwróciłam się. - Nie mam ochoty na rozmowę z Tobą, nawet Cię nie znam, a przyczepiłeś się do mnie jak smród do dupy. - zaśmiałam się, uwielbiałam kozackie porównania.
Jednak dopiero wtedy zobaczyłam, że jednak jego nie było.
- Justin?! - zawołałam.
Usłyszałam tylko szelest w krzakach. Zignorowałam to.
- Justin! - krzyknęłam.
Odgłos stawał się coraz głośniejszy i donośniejszy.
Nawet nie zarejestrowałam kiedy zaczęłam uciekać co sił w nogach.
Gdy dotarłam do domu odsapnęłam i położyłam się na kanapie reasumując wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia.
W głowie miałam niesamowity mętlik.
Kto dba o moje nieszczęście?
Notka:
I jak? ❤
Powoli zaczynam wprowadzać postać tego kogoś kto podpalił ogródek i zrobił te wszystkie złe rzeczy, więc mam nadzieję, że będzie coraz ciekawiej. ❤
+ pobrałam sobie aplikację bloggera, więc nie widzę czy rozdział z waszej perpektywy jest długi czy krótki, więc prosiłabym o tą opinię. 👌
Enjoy! ❤

czwartek, 26 marca 2015

Chapter Ten

Spóźnione życzenia Doroty z okazji czternastych urodzin! ❤
Wszystkiego najlepszego! ❤
- Phoebe Benfield? -spytała.
- Tak. - powiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest Pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
Śmiech Cassie rozchodził się po całym domu co utrudniało mi sen.
Czy ona nie może zrozumieć, że ludzie od czasu do czasu śpią?
Podniosłam się z łóżka, podchodząc do szafki, na której leżał mój biały iPhone sprawdzając godzinę.
6:26
Otworzyłam oczy ze zdziwienia.
Czyli pisk Cassie to mój budzik, tak?
Wyciągnęłam z szafy moją czarną bokserkę i rurki w kwiatki i ubrałam je na siebie. W te pędy pobiegłam do łazienki spinając włosy w byle jaki kok i zeszłam na dół, żeby zjeść śniadanie.
Gdy mleko na moje kakao było w trakcie robienia, weszłam do przedpokoju patrząc na całokształt mojego wyglądu.
Podobał mi się fakt, że nie wzięłam ze sobą szkolnego stroju.
Pieprzyć to.
W momencie gdy usłyszałam dźwięk mikrofalówki, która oznajmiała mi, że moje kakao jest gotowe, wyciągnęłam je i zaczęłam spożycie.
- Ellie? - Jake stał na schodach pocierając oczy - Czemu tak wcześnie wstałaś?
- Mam szkołę w sobotę - odparłam ze sztucznym uśmiechem.
- Boże. Ja bym chyba się zabił. - zaśmiał się i poszedł do kuchni się napić.
Kusiło mnie, żeby spytać go o Cassie ale bałam się, że po pierwsze obrazi się, że znowu o nią wypytuję, a po drugie nie byłam pewna czy Cassie śpi czy nie, ale w tym momencie miałam to gdzieś i zależało mi tylko na odpowiedzi.
- Słuchaj, Jake. Wiem, że trochę głupie ale wiesz.. Czemu szczoteczka Cassie jest w naszej łazience? Wprowadza się do nas? Nie wściekaj się. Poprostu jej nie lubię i gdyby to był ktokolwiek inny nie przeszkadzałby mi fakt, że mieszka w tym samym domu co ja. Ale sama myśl, że osoba, której nie znoszę chodzi po moim domu sprawia, że wariuje...
- El. - przerwał. - Powoli. Nie, nie mieszka tu. Została tylko na dziś bo jej rodzice pojechali na jakąś imprezę. Chyba bym się was spytał czy moja dziewczyna może tu zamieszkać.
Wszystkie moje negatywne emocje zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się uczucia szczęścia i niepohamowanej radości.
- Cieszę się, że liczysz się jeszcze z naszym zdaniem. - uśmiechnęłam się.
- Dzieciaki! Co wy tak wcześnie?! - donośny głos mojego ojca rozbrzmiewał po domu.
- Mam szkołę. - odparłam wstając z krzesła w celu chęci zrobienia sobie kawy. - Czy mama nic Wam nie powiedziała?
- Emm.. odkąd wróciłem z misji chyba nie zdążyła.
Mój tata był żołnieżem. Gdy byłam mała wyjeżdżał w dosyć podobnych okresach czasu, co było dla mnie uciążliwe i przykre.
Ponadto nigdy nie byłam pewna czy wróci do domu zdrowy.
Albo czy w ogóle wróci.
Strasznie denerwowała mnie odpowiedź mojej mamy na pytanie, które zadawałam milion razy dziennie, czyli "Kiedy wróci tata?". Jej odpowiedź zawsze brzmiała "nie wiem". Na dłuższą metę było to okropnie denerwujące ale patrząc na to z perspektywy czasu, pewnie odpowiadałabym tak samo.
- Za co? - spytał zaciekawiony.
- Wagary. - do gorącego kubka nasypałam trzy łyżki proszku.
- Oj, Ellie. To było raz, tak? Nie chcę więcej o tym słyszeć. - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową biorąc łyk gorącego napoju.
- No, chyba będę się zbierać. - powiedziałam biorąc do ręki szkolną torbę.
- Masz bilet?
Wywróciłam oczami.
Mojego taty chyba tak długo nie było w domu, że zapomniał o tym, że mam bilet miesięczny.
- Oczywiście. - odparłam z uśmiechem wychodząc z domu.
Zaczęłam iść w stronę przystanku, a gdy zobaczyłam mój tramwaj przyspieszyłam kroku.
Wskoczyłam do środka, wyciągnęłam telefon, następnie słuchawki, włączyłam jedną z moich ulubionych piosenek (czyt. cover piosenki "Every Breath You Take" w oryginale wykonywany przez The Police) i odpłynęłam.
Zapowiadał się w miarę fajny dzień i żaden palant taki jak Justin mi go nie zepsuje.
                                                                ~*~
Otworzyłam drzwi szkoły i pierwsze co przeleciało mi przed oczami to moja nauczycielka od matematyki biegnąca w stronę sekretariatu.
Okey. To normalne.
Okłamujmy się dalej.
Następnie zobaczyłam czuprynę Andy'ego.
O nie.
Spojrzał na mnie wzrokiem mordercy, następnie zmienił obiekt zainteresowania w postaci okna.
Nie miałam najmniejszej ochoty stanowoć chociażby minimalną część jego towarzystwa, znam jeszcze jedną osobę, która wzbudza we mnie podobne wrażenie.
Dryyń.
Poczułam wibracje w kieszeni i wyciągnęłam swojego białego iPhone'a odczytując wiadomość od mamy:
1. Historia
2. W-F
3. Geografia
4. Matematyka
5. Angielski
6. Fizyka
7. Francuski
Powodzenia!
Schowałam telefon do kieszeni, wywracając oczami na myśl o pierwszej godzinie historii.
                                                                    ~*~
- Co ty tu robisz? - spytałam Mirandę, krążącą po korytarzu pełnym uczniów.
- O, właśnie Cię szukałam! - pisnęła i wzięła moją rękę. - Poszukamy Byron'a!
- Nie mam ochoty szukać jakiegoś Byron'a. - warknęłam, a ona mimo wszystko trzymała moje ramię i nie miała zamiaru go puścić.
Zaprowadziła mnie do toalety, na co ja zaczęłam się wyrywać - naprawdę nie miałam ochoty oglądać jak Miranda nakłada sobie tony fluidu na twarz. Zwyczajnie mnie to nie kręci.
- Chciałabym Cię przeprosić. - poprawiła włosy z twarzy.
- Słucham?
- To co słyszysz.
- To chyba nie możliwe. - odparłam i opuściłam pomieszczenie.
Na historii słuchając o wybuchu rewolucji francuskiej poczułam karteczkę na moich plecach.
Naprawdę nie chcę się kłócić. Popełniłam błąd tracąc z Tobą kontakt. Zależy mi na Tobie, El. Kurde, dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaki błąd popełniłam zatracając kontakt z Tobą. Jestem inną osobą niż byłam wcześniej, proszę wybacz mi. 
Przepraszam za wszystko. 
Wyciągnęłam długopis i odpisałam.
Ludzie się nie zmieniają.
Odłożyłam długopis do torby, wsłuchując się w wykład pana Scotta.
Byłam z siebie dumna. 
Nie potrzebowałam "przyjaciółki", która za chwilę mnie zostawi, a bardzo dobrze znałam Mirandę.

Notka:
I jak? 
Moim zdaniem słabo, ale miałam średnie dni ostatnio, więc to uzasadnione.
Ale rozdział pisany dla Doro, więc jej powinien się podobać, a nie mi xd
_________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________


wtorek, 17 marca 2015

Chapter Nine

Kap, kap, kap.
Uważnie wsłuchiwałam się w kapanie kropelek wody na mój parapet. Siedziałam przy oknie patrząc na deszczową pogodę w Riverside.
Myślałam o tym, czy jakbym właśnie wyszła na zewnątrz odróżniłabym łzy od deszczu.
Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią Amandy i Lindsey w podobnym okresie czasu.
To nie mógł być zbieg okoliczności - ktoś za tym stał i dbał o moje cierpienie.
- El? - Bella stała w drzwiach trzymając rękę na klamce co oznaczało, że przed chwilą weszła. - Mogę wejść?
Pokiwałam głową i wzięłam nogi z parapetu, aby przyjaciółka mogła usiąść.
- Przyniosłam ciasteczka. - odparła wyciągając paczkę Chocolate Chip Cookies.
Spojrzałam na nią z politowaniem.
Ciasteczka! To ich poszukiwałam! Po ich zjedzeniu na pewno poczuję się lepiej!
- Nie jestem głodna. - burknęłam, udając wielkie zaintersowanie moim złamanym paznokciem.
- Ellie, wiem, że jest Ci ciężko ale łzy niczego nie zmienią. Nie mam na myśli, żebyś szła na imprezę z tej okazji ale trzeba być twardym i nie przejmować się tym, aż tak bardzo. Wiem, że w szkole oprócz niej, wielu znajomych nie masz ale ktoś na pewno się znajdzie. Nie wierzę, że są tam, aż tacy idioci. - zaśmiała się.
Może Bella miała rację?
Może nie potrzebnie tak bardzo się tym przejmuję?
- Może masz rację. - odczuwałam potrzebę powiedzenia jej o moich spostrzeżeniach. - Ale myślę, że ktoś za tym stoi.
Uśmiech zszedł z jej twarzy.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że ktoś zabił Amandę, Lindsey, podpalił ogródek i spowodował wypadek mojego brata nie bez przyczyny. - zeszłam z parapetu z powodu zimna.
- Też o tym myślałam ale z drugiej strony, zastanów się. Po co ktoś miałby to robić? Pozatym Amandę zabił ten Fultz, tak?
- Może nieświadomie ją w jakiś sposób skrzywdziłam. A Fultz jest tylko podejrzany, nie mam pojęcia kto to był, byłam w zbyt dużym szoku, żeby cokolwiek zapamiętać. - poczułam się jak na przesłuchaniu. - Ale myślisz, że mogę mieć rację? - spytała pełna nadzieji.
Poprawiła włosy z czoła.
- Brednie. To niemożliwe.
Wywróciłam oczami i spojrzałam ponownie w stronę okna.
- Zobacz. - złapała mnie za nogę. - Jeśli wogóle kogoś byś skrzywdziła, czemu miałby się mścić w taki sposób? Mam na myśli, czemu nie powiedziałby Ci tego prosto w twarz?
- W sumie.. - zgodziłam się ale nadal z tyłu głowy miałam myśl o zemście dla mojej osoby.
Uśmiechnęła się.
- Ellie! - usłyszałam wrzask mojego brata Jake'a z dołu.
- Słucham? - spytałam zmęczona.
Nie usłyszałam odpowiedzi tylko kroki na schodach. Drzwi do pokoju stopniowo zaczęło się otwierać, a w nich pojawił się Jake.
Gdy mnie zobaczył podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił. Zdziwiona odwzajemniłam uścisk.
- Tak mi przykro. - wyszeptał.
W drzwiach nagle pojawiła się Cassie Hall, dziewczyna mojego szesnastoletniego brata.
- Jake, chodź. Mieliśmy iść do kina. - powiedziała, co od razu skojarzyło mi się z rozkapryszoną księżniczką.
Suka. Nikt nie będzie rozkazywał mojemu bratu.
- Może poszłabyś sama? Wiesz, ostatnio spędzam mało czasu ze swoim braciszkiem.
Spojrzała na mnie z istną nienawiścią w oczach.
- Ona ma rację. - wyszeptał Jake, stojąc tyłem do Cassie. - Przyjdę do Ciebie za moment.
Prychnęła i opuściła pokój.
- Przepraszam. - wydusiłam z siebie. - Po prostu jej nie trawię. Jest taka arogancka, samolubna, rozkapryszkona.. Widzę jak Cię traktuje, Jake.
- Ja też to widzę. - powiedział i odgarnął włosy z czoła.
- To dlaczego nic z tym nie robisz?
Patrzył przez chwilę na moją szafę i zabawkę, którą w niej zostawił w wieku sześciu lat.
Po chwili odparł chłodno:
- Bo ją kocham.
Po tych słowach wyszedł z pokoju, a ja ponownie usiadłam na parapecie patrząc na Bellę i szukając w niej wsparcia.
- Myślę tak jak ty, ale nic z tym nie zrobimy, to jego sprawa.
Westchnęłam, wciąż patrząc w okno.

                                                                      ~*~
Podniosłam do góry poduszkę i wyciągnęłam spod niej pidżamę, z którą udałam się do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam się relaksować.
Kropelki ciepłej wody spływały po moim ciele sprawiając, że przez chwilę zapominałam o wszystkim co działo się wokół mnie.
Po skończonym prysznicu, wyszłam z kabiny, ubrałam się i udająłam się do umywalki, aby umyć zęby. Rozpuściłam byle jak związane włosy i spojrzałam na pojemnik, w którym trzymaliśmy szczoteczki. Wszystko byłoby normalne gdyby nie różowa, neonowa szczoteczka.
Wzięłam ją do ręki, zeszłam na dół z pytaniem do wszytkich domowników.
- Mogę wiedzeć czyje to?
Wszyscy przyglądali się szczoteczce, aż Cassie wyrwała się z objęć Jake'a.
- To moja! - pisnęła wyrywając mi ją z ręki. - Ale ty ślepa.
Spojrzałam ponownie na ohydny przedmiot, na którym był wyryty napis "Cassie".
- Oh, wybacz mi, królowo. Nie patrzę na napisy na szczoteczkach, bo nie jestem do nich przyzwyczajona.
- Elisabeth! - syknęła mama.
Wywróciłam oczami i wróciłam kontynuować czynność.
Jezu, nie wiedziałam, że dziewczyna, która jest dwa lata młodsza ode mnie może być taka rozkapryszona.
Po umyciu zębów (ze świadomością o tym, że Cassie jest w moim domu) położyłam się spać.
Puk, puk, puk.
Podniosłam głowę z poduszki.
To pewnie jakieś dzieci, które mają jakieś wyzwanie, żeby zapukać w okno byle jakiej sąsiadce.
Puk, puk, puk.
Zdecydowałam, że wyjdę na balkon i powiem, że jeśli chcą robić jakieś wyzwania to nie mi.
Jednak gdy spojrzałam w okno nie zobaczyłam tam dzieci.
To mi się śni.
- Hej.
Uszczypnęłam się upewniając się, że jestem w krainie Morfeusza, jednak moje przypuszczenia okazały się mylne.
- Elisabeth?
Byłam przerażona.
Ten człowiek jest niemożliwy.
- Co ty tu robisz? - syknęłam, otwierając mu okno. - Skąd wiesz jak się nazywam, a przedewszystkim: gdzie mieszkam?
- Stęskniłem się. - wyszeptał Justin.
Podniosłam brew.
Jednak to potrafię!
- Przecież ty mnie nawet nie znasz. - odparłam bezsilnie.
Zaśmiał się.
- Znam Cię lepiej, niż Ci się wydaje.
Poczułam dreszcz przebiegający po całym moim ciele.
No bo, przecież co w tym dziwnego, że osoba, której nie znam wie o mnie dużo.
- Czego chcesz?
Poprawił włosy.
Kurwa, jaki on jest przystojny.
- Słyszałem o Lindsey.
- I? - kontunowałam. - Nie twój zasrany interes.
Zaśmiał się.
- Mam z tym więcej wspólnego niż ty, kochanie.
Sama myśl, że nazwał mnie kochaniem sprawiała, że poczułam dreszcze.
- Co na przykład? - spytałam.
Poczułam się trochę wścibska, ale naprawdę nie interesowało mnie co o mnie myślał.
- To już moja słodka tajemnica. - wyszeptał.
Usiadłam na łóżku, odciągając łzę z policzka.
- Jestem tu, żeby Ci pomóc. Możesz mi zaufać.
Przez głowę przeszła mi myśl "Ale, przecież ja go nie znam" ale sama jego osoba wzbudzała we mnie zaufanie do niego, nawet jeśli go nie znałam.
- Myślę, że ktoś stoi za zabójstwem Lindsey. - wydusiłam z siebie.
- Też mi to przeszło przez myśl. - byłam szczęśliwa, że nie tylko ja o tym pomyślałam. - Ale to prawie niemożliwe.
- Dlaczego tak myślisz?
- Po co ktoś miałby to robić? - spytał. - Zastanów się, czy nie szukasz sobie na siłę problemów?
Oburzyłam się.
- Słucham?
- Nie o to mi chodziło. - bronił się. - Może źle się wyraziłem. Miałem na myśli to, czy nie uważasz, że za śmiercią Lindsey po prostu stoi Phoebe, a nie ktoś inny. W sensie... dlaczego myślisz, że to nie Phoebe?
- Tyle złych rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie.. To nie może być przypadek.
- O jakich złych rzeczach myślisz? - spytał.
- No nie wiem. Podpalenie mojego ogródka, śmierć Lindsey, śmierć Amandy, wypadek mojego brata..
Otworzył szeroko oczy.
- Ktoś podpalił Twój ogródek?
Kiwnęłam głową.
- Może to Phoebe.
- Wtedy jeszcze nie przyjaźniłam się z Lindsey.
Zamyślił się.
- Może Alex, Sue? Któraś z nich? Może Miranda?
Jedna myśl przeszła mi przez myśl.
- Czekaj, skąd ty o nich wszystkich wiesz?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Bella.
- Ach tak. - poczułam ukłucie zazdrości.
Zastanowiłam się nad tym i stwierdziłam, że to bardzo prawdopodobne.
- Tak naprawdę to nic o Tobie nie wiem. - ta myśl była śmieszna. - Powiedz mi coś o sobie.
- Innym razem. - powiedział całując mnie w czoło. - A teraz śpij. - otworzył okno i wyparował z domu.
Podniosłam się z materaca, następnie zamknęłam okno. Wróciłam do łóżka, wciąż myśląc o wizycie Justin'a w moim domu.
Był tak kurewsko przystojny, że za to mógłby pójść siedzieć.

                                                                         ~*~
Słysząc dzwonek mojego telefonu odruchowo wziąłem go do ręki.
- Słucham? - spytałem.
- Jak wam idzie? - Steve był wyraźnie zniecierpliwiony.
Podrapałem się po głowie.
- Chujowo.
Usłyszałem warknięcie mężczyzny, który po chwili się odezwał.
- To może ruszylibyście swoje żałosne dupy i zaczęli wreszcie coś robić.
Byłem przestraszony.
- Kurwa, nie spinaj się tak. Znasz nas, przecież. Robimy co w naszej mocy, żeby to wyszło.
- Zaczęliście wogóle działać?
Zamilkłem.
- Czekam.
- Nie! - wydusiłem z siebie. - Nic nie zaczęliśmy! Jesteśmy w kompletnej dupie! Ale mamy czas!
- Właśnie nie. - syknął. - I radzę Wam się zabrać do roboty, bo jeśli tego nie zrobicie, skończycie jak ta mała szmata, którą załatwiliśmy wspólnie.
Przełknąłem ślinę.
Miałem nadzieję, że Steve żartuje lub przesadza. Inaczej byłoby ze mną źle.
Chociaż i tak wiedziałem, że prędko się do sprawy nie zabiorę.
- Dobra. Zluzuj. Cześć. - rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź.
Może jednak powinienem się zabrać za sprawę.
Inaczej razem z Z* jesteśmy z dupie.

*Z - chodzi tutaj o pseudonim, coś w rodzaju ksywki. :) x
Notka:
I jak? ❤
Dowiedzieliście się trochę o Stevie i jego zamiarach, więc myślę, że może być okeyy. ❤
Ale jak dla mnie trochę słabo, że zmieściłam tylko fragment jak Ellie użala się nad śmiercią Lindsey, ale w następnych rozdziałach postaram się zmienić trochę jej nastewienie do tego.
I nareszcie pojawił się Justin. Sami oceńcie czy to dobrze czy źle. :D x
Enjoy, kochani! ❤
___________________________________________________________________________________________
                                                             CZYTASZ=KOMENTUJESZ
___________________________________________________________________________________________

środa, 11 marca 2015

Chapter Eight

- Co wiesz w tej sprawie? - łysy mężczyzna stał przede mną patrząc w moje niebieskie oczy. Miał na sobie za ciasny, błękitny strój policjanta, a z po jego pach widniała kałuża potu.
- Przecież już mówiłam, że nic nie wiem. - odparłam zniechęcona.
- Nic tu po nas, panowie. - odparł inny mężczyzna z pomieszczenia.
Nagle usłyszeliśmy dźwięk syren policyjnych, na który się odwróciłam.
Niebieskie promienie docierały do pomieszczenia. Przygryzłam wewnętrzną część policzka czekając na kolejne pytania spoconych policjantów.
7 GODZIN WCZEŚNIEJ 
- Miranda, Alex, Sue.. cała szkoła mnie nienawidzi! - wyżalałam się Lindsey. - Błagam Cię, nic na nich nie działa...
- Naprawdę przejmujesz się opinią tych debilek? - wyśmiała mnie. - Zazdroszczą Ci, że mówią o Tobie w mediach, a o nich nikt nie rozmawia nawet na przerwie śniadaniowej, więc ja Cię błagam.
Zaśmiałam się pod nosem, wciąż ukrywając w sobie smutek spowodowany dziewczyn.
Lindsey najwidoczniej to zauważyła, bo poczułam jej ramiona obejmujące mnie. Odwzajemniłam uścisk uśmiechając się do siebie, ciesząc się z faktu, że przynajmniej ona jeszcze się ode mnie nie odwróciła.
- Lindsey...
Dziewczyna wyrwała się z moich objęć i podeszła do swojej przyjaciółki, Phoebe Benfield.
- Dlaczego zadajesz się z tą morderczynią?
Wywróciła oczami.
- Daj spokój, Phoebe. Jesteś po prostu zazdrosna, a przecież nie mogę zadawać się tylko z Tobą, nie sądzisz?
Patrzyły sobie w oczy. 
Lindsey były orzechowe, a Phoebe zielone.
Lindsey były przemęczone całym dniem, a Phoebe czerwone od łez.
- Zawiodłam się na Tobie. - łza spłynęła po policzku Phoebe. - Nie odzywaj się do mnie, proszę.
Po tych słowach odeszła, a Lindsey stała w tym samym miejscu patrząc na zmniejszającą się postać przyjaciółki.
Podeszłam do niej i położyłam jej rękę na ramieniu, jednak ona ją ściągnęła.
- Chciałabym zostać sama. - wyszeptała, a po jej policzku spłynęła słona ciecz 
Zostawiłam przyjaciółkę samą, odwracając się i idąc w stronę domu.
6 GODZIN PÓŹNIEJ
Do pomieszczenia weszło dwóch innych policjantów z takimi samymi zamiarami jak tamci poprzednich.
- Panno Whitaker. - zaczął. - Jeśli nie powie nam Pani kto był w to zmieszany, oberwie Pani za nich wszystkich podwójnie.
Poczułam łzę na policzku.
Gdyby okoliczności były inne, zastanawiałabym się jak bardzo źle wyglądam, jednak byłam zbyt zszokowana, żeby myśleć o wyglądzie.
- Ale ja naprawdę nie wiem! - wrzasnęłam bezsilnie.
Nagle do pomieszczenia wbiegła jakaś kobieta. Miała na sobie białą koszulę z dużym dekoltem i niebieskie rurki. Jej buty stukały z każdym wykonywanym przez nią krokiem.
- Przyjechali.
5 GODZIN WCZEŚNIEJ
- Hej, skarbie. - przywitała mnie mama.
- Hej. - uśmiechnęłam się i odłożyłam szkolną torbę na bok.
- Pamiętasz o dzisiejszym przyjęciu, prawda?
Cholera, cholera, cholera.
- Tak myślałam. - powiedziała mama, patrząc na moją przerażoną minę.
- To.. to nie tak. Mam dużo na głowie.. naprawdę przepraszam.
Nie odzywała się, tylko wyciągnęła z szafy śliczną, białą, krótką sukienkę.
- Przymierz. - odparła.
Wzięłam od niej ubranie, uścisnęłam i pobiegłam na górę ją przymierzyć.
Ściągnęłam szkolny mundurek i włożyłam na siebie białą sukienkę.
Nie miała ramiączek co podkreślało moje ramiona, pasek owinięty wokół mojej talii podkreślał ją i sprawiał, że wyglądała szczuplej.
Odebrało mi mowę, wyglądałam ślicznie!
- Chodź, pomaluję Cię. - uśmiechnęła się i wzięła biały, delikatny cień do powiek i tusz do rzęs.
Poczułam łaskotanie gdy mama malowała moje powieki, natomiast podkreślanie rzęs trwało tylko chwilę.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na całokształt swojego wyglądu.
Mama zauważyła szczęście w moich oczach, a w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.
Przytuliłam kobietę i wyszeptałam:
- Dziękuję, jesteś najlepszą mamą na świecie.
- Wiem, wiem. A teraz ściągaj tą suknie i złaź na dół na obiad!
- Okey.. - powiedziałam zniechęcona. - A co jest?
- Sałatka z jakimiś warzywami.
Uśmichnęłam się na samą myśl o obiedzie.
- Bogini. - wyszeptałam i zeszłam na dół.
4 GODZIN PÓŹNIEJ
Wszyscy policjanci wybiegli z pomieszczenia, zostawiając mnie z obleśnym facetem, który patrzył na mnie jakby był napalony.
- Zapomnij. - warknęłam i wpatrywałam się w ścianę.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i zmienił obiekt zainteresowania w postaci szafy.
Nagle drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się jeden z policjantów, który próbował mnie wcześniej przesłuchać.
- Kto przyjechał?
- Nikt. - warknął.
- Przecież słyszałam.
Spojrzał w jej stronę i kiwnął głową, a ja przygryzłam wargę.
- Karetka.
3 GODZIN WCZEŚNIEJ
- Otworzysz? - spytała mama, na co przytaknęłam.
Czarne loki Belli wiały z rytmem wiatru.
Otworzyłam jej szerzej, aby przyjaciółka weszła do środka. Trzymała w ręce swoją czarną sukienkę do kolan.

- Jeju. - westchnęłam podziwiając kreacje przyjaciółki.
- Ty lepiej pokarz swoją. - zaśmiała się.
Po przymierzeniu sukienki, Bella spojrzała na mnie z podziwem i wyszeptała coś w stylu:
- Ej, bo mi wszystkich ładnych facetów zabierzesz. 

Zaśmiałam się w odpowiedzi, po czym krzyknęłam mojej mamie, że wychodzę.
2 GODZINY PÓŹNIEJ
Przygryzłam wargę nie mogąc się pogodzić z zaistniałą sytuacją.
Jak ja mogłam do tego dopuścić?
Najgorsze jest to, że nawet nie wiem kto to zrobił.
- Mogłabym iść z panem?
Zamilkł lecz po chwili odparł:
- Musiałbym się spytać lekarzy, policjantów i psychologów czy jesteś gotowa na ten widok?
- Jestem. - warknęłam.
Mężczyzna wygrzebał ze swojej tylnej kieszeni krótkofalówkę, do której zamruczał:
- Przyślij mi tu tą nową Adler, czy jak jej tam.
Przysięgam, że gdybym ja musiała odebrać coś takiego, po wysłuchaniu komunikatu powiedziałabym coś w stylu "Co on do cholery powiedział?"
Miałam nadzieję, że osoba odbierająca komunikat zrozumiała cokolwiek z tej wiadomości.
Pozostawało mi tylko czekać.
1 GODZINĘ PÓŹNIEJ
Gdy dotarłyśmy na miejsc!e pierwsze co zrobiłam to szukanie Lindsey. Wiedziałam, że pierwsze co zrobi Bella to pójście na parkiet, a mi jakoś się do tego nie paliło.
W momencie gdy zobaczyłam brązowe włosy Lindsey, poczułam rękę na ramieniu.
- Ellie! - wrzasnęła sarkastycznie Miranda. - Nareszcie jesteś.
Jej szpiczaste pazury wbijały się w moją skórę.
- Puść mnie. - syknęłam i wyrwałam się z jej towarzystwa.
Wybiegłam z pomieszczenia, po chwili pytając dziewczyny stojącej koło mnie czy da mi zapalić.
Wyciągnęła z paczki jednego papierosa podając mi go i podając zapalniczkę.
- Jesteś wielka. - podziękowałam, natomiast ona nadal była zapatrzona w pustą przestrzeń.
Zaczęłam zastanawiać się nad wszystkim co się wydarzyło w ciągu ostatniego tygodnia i doszłam do wniosku, że moja historia mogłaby podbić serca największych maniaków seriali.
- Whitaker Elisabeth?
Spojrzałam na policjanta i kiwnęłam głową zastanawiając się czy to możliwe, że już coś mogło się stać.
- Pojedzie Pani z nami.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Kobieta w wieku przekraczającym pięćdziesiąt lat usiadła przede mną i zaczęła rozmowę.
- Czy kiedykolwiek widziałaś nieboszczyka?
- Nie. - niecierpliwiłam się jeszcze bardziej.
- Jak długo znałaś ofiarę?
- Jak długo to potrwa?
- Proszę odpowiedzieć! - syknęła.
Z braku cierpliwości wstałam i poszłam w kierunku karetki.
- Proszę Pani! - krzyczała pani Adler, jednak dla mnie było to nieistotne.
Koło karetki stał radiowóz, a koło niego stała Phoebe, przyjaciółka Lindsey.
Nagle zobaczyłyśmy światło pochodzące z latarki, czyjej właścicielką była jakaś policjantka.
- Phoebe Benfield? -spytała.
- Tak. - powiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest Pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
_________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________
Notka:
I jak? Podobają Wam się rozdziały pisane z takiej perspektywy jak tutaj czy wolicie normalne? Jak dla takie też od czasu od czasu powinny być.
Hm.. co tu jeszcze napisać..
Chyba nie mam po co pisać więcej, więc.. hahah
Enjoy! ♥




sobota, 28 lutego 2015

Chapter Seven

Raz, dwa, trzy
Podążałam wzdłuż ulicy co chwilę odwracając się, żeby zobaczyć czy przypadkiem ktoś za mną nie idzie.
Cztery, pięć, sześć
Po pewnym czasie zaczęłam biec, byłam zbyt przerażona, żeby nadal wierzyć, że nic za mną nie biegnie.
Siedem, o...
Poczułam, że na coś wpadłam. Moja głowa co kilka sekund znajdowała się coraz wyżej, a gdy zobaczyłam twarz osoby, na którą wpadłam przytuliłam ją mocno i zaczęłyśmy iść razem w stron mojego domu.
Kręcone włosy Belli latały jej na wszystkie możliwe strony, ale to nie sprawiło, że wyglądała źle.
- Więc.. - próbowała zacząć temat - Coś ciekawego się wydarzyło dzisiaj?
Milczałam, a po chwili wybuchnęłam śmiechem.
- Błagam Cię, mówisz jak moja mama.
Zaśmiała się pod nosem.
- W sumie było bardzo ciekawie. Byłam u dyrektorki, a po lekcjach zostałam napadnięta przez tego Andy'ego.. wiesz, którego?
Twarz Belli zbladła, a ona pokiwała głową.
- Coś się stało? - zdziwiona spytałam.
Zamyślona po chwili odpowiedziała:
- Ja? Nie, nie. Wszystko okey. - mruknęła.
W milczeniu z Bellą nadal szłyśmy tą samą ulicą w stronę domu.
                                                                   ~*~
- Czyli jak rozumiem nie jesteś przygotowana do lekcji? - chemiczka była nieugięta. - Wiesz z czym to się wiąże?
Milczałam.
Nie nauczyłam się dziur ozonowych. Niech pani wybaczy mi ten błąd życia.
Kiwnęłam nieśmiało głową.
- Siadaj. - odparła zdegustowana moim brakiem wiedzy. - Ktoś zna odpowiedź na to pytanie?
Cisza. Ta cholerna cisza.
Kobieta weszła na podest tym samym podchodząc do biurka biorąc do ręki oskubany i obrzydliwy dziennik naszej klasy.
- To inaczej. Ten kto nie odpowie dostanie jedynkę. - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, który wyglądał jakby zakrztusiła się kakaem i nie chciała tego publicznie pokazywać.
Naprawdę? Czy ta kobieta naprawdę myśli, że obchodzi mnie co mam z odpowiedzi?
- Kto pierwszy? - spytała samą siebie patrząc do dziennika wybierając "ochotnika".
W sali panowała cisza jak nigdy.
- Anderson?
Lucy podniosła się z krzesła i spojrzała nauczycielce prosto w oczy. Jej brązowe falowane włosy opadały do ramion. Prześliczne niebieskie oczy wpatrywały się w nauczycielkę z falą nienawiści.
Lucy była śliczna. To trzeba było jej przyznać.
- Słucham? - spytała pewna siebie.
Chemiczka chwyciła w rękę długopis i zaczęła go gryźć.
- Powiedz mi.. co to jest promieniowanie nadfioletowe?
Podniosła do góry jedną brew dziwiąc się, że dostała tak proste pytanie.
- To niewidoczne dla oka fale elektromagnetyczne o wysokiej energii.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Kiwnęła głową i nakazała jej usiąść.
Dryyyyyń! 
Nie wierzyłam własnym uszom.
Uf..
Wyszłam z klasy kierując się w stronę szatni, ale jak to mi, coś musiało się stać.
Zobaczyłam brązowe loki Andy'ego Henderson'a i zaczęłam jak najszybciej biec w stronę wyjścia.
Moje ruchy zaczęły przyśpieszać wraz z biciem mojego serca.
- Elisabeth?
Przerażona odwróciłam się i ujrzałam panią Honeycutt trzymającą niebieski dziennik klasy drugiej B.
- Słucham?
- Coś się stało? - brew kobiety powędrowała do góry.
Cholera czemu każdy tak umie z wyjątkiem mnie? 
- Nie, nic. Po prostu jestem roskojarzona. - uśmiechnęłam się tempo.
- Pamiętasz o jutrzejszej wizycie w szkole?
- Trudno by było zapomnieć.
- Słucham?
Cholera.
A bo wie Pani, mam wyjebane na to co Pani o mnie myśli, a jeśli chodzi o tą szkołę w sobotę to tak się składa, że mam jeszcze bardziej wyjebane. 
- Nic. Po prostu mama cały czas mi przypomina.
Wychowawczyni patrzyła na mnie wzrokiem jakbym chodziła cały dzień po szkole w stroju parówki.
Naprawdę wyglądam, aż tak źle? 
- To dobrze. Jutro, ósma, w sali biologicznej. Potem ustalimy resztę. - odparła, następnie odeszła do swojej klasy.
Czyli jednak pamięta, cholera. 
Patrzyłam na rzędy ludzi z mojej szkoły. Blond włosy przeplatały się na zmianę z brązowymi i czarnymi, a gdzieniegdzie pojawiał się rudy odcień
Ich twarze patrzyły na mnie z tępym wzrokiem.
Co się ze mną dzieje? 
Ich oczy wpatrywały się we mnie z taką samą intensywnością jak poprzednio.
Ostatnie co poczułam to ból, a co zobaczyłam to ciemność.
Brązowe oczy blondynki wpatrywały się we mnie z grozą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu próbując odgadnąć gdzie się znajduję. 
Ściany przypominały psychiatryk lub jakiś poprawczak, ale sufit był ozdobiony jakimiś malowidłami. Spojrzałam przed siebie. Zobaczyłam naprawdę długi korytarz, który nie miał końca. 
Za Chiny nie wiedziałam gdzie jestem.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam.
- Tam gdzie powinnyśmy być. - odparła sucho Amanda.  
Postanowiłam nie kontynuować tematu, żeby jej nie zdenerwować, bo teraz humorem jak widać nie grzeszyła. 
- Wiedziałam, że kiedyś się dowiesz.
Podniosłam brew. 
Przynajmniej we śnie tak umiem.
- Dowiem czego?
Milczała.
Nagle upadła. Gdy do niej podbiegłam wokół niej pojawiła się wielka kałuża krwii.
Im bardziej się przybliżałam tym więcej krwii znajdowało się koło dziewczyny.
Nie mogłam jej pomóc.
Zaczęłam krzyczeć ale nikt nie przybiegł na pomoc.
- To mój koniec. - wydusiła z siebie cierpiąca Amanda. - Wiesz co robić.
Po tych słowach zamknęła swoje brązowe oczy, których już nigdy nie otworzyła.
Zaczęłam krzyczeć nie mogąc pogodzić się z odejściem przyjaciółki.
- Elisabeth!
Podniosłam głowę. Patrzył się na mnie cały rząd uczniów.
Cholera, czy ja właśnie zemdlałam?
- Zaczęłaś krzyczeć. Coś się stało? - spytała moja nauczycielka geografii.
Nagle przypomniałam sobie cały sen.
- Nie, wszystko w porządku. - odparłam, następnie podniosłam się z ziemii i biegnąc wzdłuż korytarza do szatni.
- No ładnie. Wiem, że udajesz, Whitaker. - odwróciłam się spotykając wzrokiem Mirandę Johnson - Lecz u mnie współczucia nie znajdziesz.
- Nie potrzebuję twojego zasranego współczucia. Ze swoim jebanym życiem poradzę sobie sama. - warknęłam i otworzyłam swoją szafkę.
Nie znosiłam Mirandy i jej bandy pustych i wytapetowanych lafiryndek.
Kiedyś razem z Mirandą byłyśmy tak jak na to potocznie mówią: królowami szkoły.
Każdy chłopak chciał z nami być, a każda przeciętna laska w tej szkole chciała chociaż w jednej trzeciej wyglądać tak jak jedna z nas. Jednak w pewnym momencie stwierdziła, że jestem złą przyjaciółką i postanowiła zaprzyjaźnić się z Christine i Katie.
- Po śmierci tej dziwki zostałaś na lodzie. Nikt nie chce się przyjaźnić z biedną Ellie? - powiedziała ze sztucznym współczuciem.
- Wolę mieć mniej prawdziwych znajomych, niż dużo fałszywych. - odparłam z uśmiechem i opuściłam pomieszczenie.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!

Notka:
O mój boże, dostałam karę i rozdział pisałam w przerwach od nauki i gdy mama wyszła do sklepu. :D
Tak ogólnie to przepraszam. :3
No i masz ten rozdział, Dosiu. ^^
tt: @princessolgax


poniedziałek, 9 lutego 2015

Chapter Six

- A co to za karteczki? - spytał nauczyciel widocznie zainteresowany rozmową moją i Lindsey.
- To tylko... - nie dokończyłam, a pan Wilson wziął kawałek papieru i przeczytał, następnie westchnął.
- Elisabeth, zostaniesz po lekcji. - odparł, następnie kontynuował swoją przemowę o niezwykle ciekawych bryłach.
- Ej, luz. - usłyszałam szept Lindsey. - Nic Ci nie zrobi. Chyba zna Twoją sytuację, nie?
- No nie wiem.. - byłam zmieszana. - Jest wyjątkowo upierdliwy i coś myślę, że za mną nie przepada. Ohh... ciekawe co jeszcze mnie czeka oprócz, rzecz jasna sobotniej szkoły.
Lindsey wpatrywała się we mnie jakbym spadła z kosmosu.
- Czemu idziesz do szkoły w sobotę? Wagarowałaś czy co? - zaśmiała się.
- Wczoraj uciekłam z lekcji przez Alex i Sue. Gdybym tego nie zrobiła pewnie nie siedziałyby w tym miejscu. - zaśmiałam się.
Dokończyłam notatki, których nie zdążyłam przepisać z tablicy, następnie zadzwonił dzwonek.
- W domu zróbcie zadanie piętnaste ze strony sto dwudziestej szóstej. Do widzenia. - odparł.
Gdy wszyscy opuścili klasę, podeszłam do nauczyciela, aby się wytłumaczyć.
- Co to za liściki? Nie dość Ci kar, drogie dziecko?!
- Pytałam się koleżanki z ławki czy jest po mojej stronie.
- Czy to nie mogło zaczekać do przerwy? - zauważył. - To jest czas na załatwianie pierdół tego typu.
Po chwili ciszy dodał:
- Dzisiaj pani odpuszczę. Ale nie chcę więcej widzieć liścików na mojej lekcji, zrozumiano?
- Oczywiście. - odparłam z uśmiechem i opuściłam salę.
Gdy byłam już przy drzwiach, usłyszałam głos nauczyciela.
- Panno Whitaker?
Odwróciłam się i spojrzałam na niego z bezsilnością doskonale wiedząc co powie.
- Przykro mi z powodu przyjaciółki.
Bingo.
Uśmiechnęłam się smutno i wyszłam z klasy. Cieszyłam się jak nic, że nie wpisał mi tej uwagi. Może jednak zna moją sytuację. Może jednak nie jest taki zły.
- Miło. Też zabiorę Ci przyjaciółkę! - wrzasnęła na mnie Phoebe, najlepsza przyjaciółka Lindsey. - A, przepraszam ty swoją zabiłaś!
Co do cholery?
Myślałam, że się przesłyszałam ale ogień w oczach dziewczyny wciąż buszował.
- Słucham?
Nie miała dużo na wyjaśnienie, bo od razu po tych słowach usłyszałyśmy głos dyrektorki z radiowęzła.
- Elisabeth Whitaker, Alex Clemons, Susanne Hawitt, Lindsey Ramsey oraz Phoebe Benfield pilnie proszone do dyrektora! - usłyszałyśmy w radiowęźle.
No to po mnie.
Razem z dziewczynami ruszyłam w stronę gabinetu wciąż zastanawiając się co tak naprawdę się stało, że dyrektorka postanowiła nas zabrać na rozmowę.
Może dotarł do niej to cudowne wideo, z którego rzekomo wynika, że zabiłam swoją najlepszą przyjaciółkę?
Jeśli tak to ma wyglądać, to jestem w dupie.
- Dzień dobry, dziewczyny. - przywitała nas kobieta i nakazała usiąść na fotelu przed jej biurkiem. - Usiądźcie, śmiało.
Wykonałyśmy jej polecenie i zaczęłyśmy dyskusję:
- Więc słucham. Co takiego się dzieje? Elisabeth, może ty się wypowiesz?
Skąd ja wiedziałam, że mnie wybierze?
- Wszyscy są przeciwko mnie. Wszyscy mają do mnie pretensje. Mam tego dość.
- Co masz na myśli? - spytała kobieta, opierając się na łokciu.
- Zabiła swoją przyjaciółkę! - krzyknęła Phoebe.
Dyrektorka spojrzała na nią zdziwiona, następnie jej wzrok powędrował na moją osobę.
Ja mając dosyć tej całej sytuacji i tylko wywróciłam oczami jakbym chciała powiedzieć "Coś sobie wymyśliła i teraz powtarza".
- Przecież to bzdura! Skąd niby to wiesz? Byłaś przy tym? - spytałam.
Po chwili milczenia, kobieta ponownie się odezwała:
- Lindsey?
- Ja tam nie wiem. Nie znam tej historii. Po prostu nie oskarżam Elisabeth.
Byłam zdziwiona. Myślałam, że stanie po mojej stronie.
- Susanne?
- Jestem tego samego zdania co Alex.
- Czyli? - kontynuowała nie do końca znając zdanie Alex.
- Czyli Elisabeth zabiła Amande i cieszy się z jej śmierci. - oznajmiła dumna, a dyrektorka zrobiła wielkie oczy.
Westchnęła głęboko i po chwili oznajmiła:
- Wracajcie do sal.
Posłusznie wykonałyśmy jej polecenie i ruszyłyśmy do klasy.
- Przepraszam za spóźnienie. - oznajmiłam do pani Cripps, nauczycielki fizyki.
                                                                     ~*~
Po lekcjach udałam się do szatni po kurtkę, gdy zobaczyłam osobę, której nie widziałam o wieków.
- Andy?
Kiwnął głową i patrzył na mnie spode łba, tak jak przez cały czas, który spędził w tym pomieszczeniu.
Andy Henderson został umieszczony w zakładzie poprawczym przez znęcanie się nad dziewczyną, która od dawna mu się podobała czyli Courtney Richardson, największym wrogiem Amandy.
Zawsze bałam się, że coś mi zrobi, w końcu jest nieobliczalny. Ale Amanda zawsze mówiła, że jeśli chłopak uderzy dziewczynę to będzie się smażył w piekle.
Ciekawe czy ten, który uderzył Amande też tak skończy...
Ale jednak Andy jest niebezpieczny. Zawsze się go bałam ale jak byłam z Amandą, nie przejmowałam się nim, może dlatego, że był zamknięty. Ale teraz kiedy Amandy nie ma za mną, czułam, że coś mi zrobi.
Wzięłam kurtkę z wieszaka, następnie chciałam bezpiecznie ominąć chłopaka, jednak bezskutecznie, ponieważ gdy tylko znalazłam się przy wyjściu, on chwycił mnie za kurtkę i podparł mną ścianę.
- Puść mnie! - darłam się w niebo głosy z trudem łapiąc oddech.
Wielkie i mokre ręce chłopaka ściskały moje gardło z trudem pozwalając mi zaczerpnąć powietrza do płuc.
Kiedy z trudem odciągnęłam ręce chłopaka od mojej szyi, zaczęłam biec co sił w nogach, żeby jak najszybciej opuścić szkołę.
Co to do cholery było? 
Czy teraz zacznie prześladować mnie? 
Cholera, to się robi coraz bardziej niebezpieczne. 
Ktoś musiał go na mnie nasłać, bo, przecież nie napada się ludzi w biały dzień i na dodatek bez żadnego uzasadnienia.
Gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu, nacisnęłam zieloną słuchawkę i usłyszałam głos mojej mamy.
- Słońce, Jake wyszedł już ze szpitala. Wracamy do domu, a jak z Tobą?
Kamień spadł mi z serca. Jeszcze tego brakowało jakby mój brar coś sobie zrobił.
- Tak, a co mu się stało?
- Poślizgnął się i upadł głową w kamień. Całe szczęście nic poważnego się nie stało.
Jaka ciota. 
- No to dobrze, za moment będę. - wcisnęłam czerwoną słuchawkę i modliłam się, żeby nie spotkać po drodze Justin'a.
__________________________________________________________________________________________
                                                         CZYTASZ=KOMENTUJESZ
________________________________________________________________________________________________
Notka:
I jak?:)
Powiem Wam szczerze, że mi się podoba <3
Jest dużo nowych postaci i to może być lekki problem. Ale pociesze - będzie ich więcej xD
Tak teraz z innej beczki.
Mam jutro bal i w cholerę się stresuje. Błagam napiszcie mi jakąś motywację bo za chwilę się zesram ;-; dodatkowo miałam na głowie układ więc podwójny stres :/ #help
Pytania:
Twitter: @princessolgax
Ask: @letmegooo123

sobota, 7 lutego 2015

Chapter Five

Spojrzałam na drugą stronę chodnika, w którą bez przerwy wpatrywała się Bella. Niewiarygodne, że ten człowiek pojawiał się w tych najlepszych momentach.
- Hej. - skinął Justin.
Kurwa.
- T - ty go znasz? - spytała Bella, a jej stan mogłabym opisać za pomocą zakochanej buźki z facebook'a.
Zaczęłam iść szybciej i z każdym metrem zaczęłam przyśpieszać. Usłyszałam kroki i uścisk na mojej ręce. Odwróciłam się i zobaczyłam twarz Justin'a.
- Puść mnie. - warknęłam i wyrwałam się z jego uścisku i zaczęłam biec w stronę szkoły.
Jeden, dwa, trzy i cztery. Pięć, sześć, siedem no i osiem.
- Ellie!- wrzasnęła Bella. - Zaczekaj!
Jednak ja biegłam nadal nie zatrzymując się nawet na sekundę.
Poczułam uścisk  ręce, który spowodował, że nie mogłam dalej biec.
- Co Ci odbija? - spytała Bella.
- Po prostu go nie lubię. - odparłam.
- Chodź, tylko chwilę z nim porozmawiam.
Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z Justinem. Nawet go nie znałam, a Bella już w ogóle.
- Chwila.. czy on przypadkiem Ci się nie podoba? - zasugerowałam.
Policzki Belli zaczęły robić się czerwone, a ja od razu wiedziałam o co chodzi.
- Dobra, ale niech on tu przyjdzie.
- Okey. - zaśmiała się Bella, następnie odwróciła się i zawołała Justin'a. Zobaczyłam na jej plecach wielkiego siniaka.
Od razu miałam przed oczami ten wieczór.
*FLASHBACK*
- To zaskakujące, że istnieją osoby, które jeszcze liczą kroki. - zaśmiała się Amanda. - Ty zawsze mnie zadziwisz, Ellie. 
Również się zaśmiałam. 
Odsłoniła włosy na drugą stronę i dostrzegłam wielkiego siniaka na ramieniu najlepszej przyjaciółki.
- Cholera, Am. Co Ci się tutaj stało? - podeszłam do przyjaciółki i przejechałam delikatnie palcem po ranie, na co ona pisnęła i powiedziała, że ją to boli.
- To boli, El. - jęknęła. 
- Powinnaś iść do lekarza. - zasugerowałam.
Odwróciła się i spojrzała w moje oczy z ogromnym dystansem jakbym sugerowała jej obsmarować się budyniem i wyjść tak na miasto.
- To tylko siniak. Nic mi nie będzie. - puściła do mnie oko i wróciła do dalszego czytania Vogue. - Co sądzisz o tej sukience? - pokazała mi zdjęcie ślicznej niebieskiej sukienki odsłaniającej nogi. - Pokazałaby twoje śliczne nogi. 
Nadal zastanawiałam się nad tym co mogło stać się Amandzie.
- Dobra, ale jeśli ty powiesz mi co tak naprawdę Ci się stało. - zaśmiałam się.
Uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki. 
- Oj, uparta jesteś, kochanie. Nie ładnie tak. - zaśmiała się. 
- To źle? - spytałam zdziwiona.
- Czasami tak ale czasami nie. To jest ciekawa cecha, przynajmniej nigdy nie masz do siebie pretensji, że o coś się nie spytałaś. - mówiła, następnie zamyśliła się i bezmyślnie wpatrywała się w jeden punkt.
- Am? 
- Tak? - spytała rozkojarzona.
- Wszystko w porządku? - spytałam zaniepokojona.
Dryyń!
Amanda spojrzała na swój telefon, aby sprawdzić sms'a. t
Udawałam, że nie patrzę ale byłam bardzo ciekawa z kim pisze Amanda.

"Spotkajmy się przy rzece
                                     -T"
- Kto to? - spytałam.
Zamyślona odkleiła się od urządzenia i odparła:
- Mama. Chyba będę musiała już iść. - przytuliłyśmy się, a Amanda opuściła pomieszczenie.
Tylko był mały problem.
Dlaczego mama Amandy miałaby podpisać się "T"?
Przecież ona ma na imię Maggie..
A Amanda nigdy nie kłamała...
*FLASHBACK*
- Ellie? Co tak odpłynęłaś? - spytała Bella.
Nie odpowiedziałam tylko nadal myślałam nad tym czemu nie spytałam się jej później co robiła sobie w to cholerne ramię. Może to doprowadziłoby mnie do tropu czy osoba, która zabiła ją i chciała również mnie zrobiła jej ta ranę.
Dryyyyyyyyyń!
O cholera.
Dzwonek.
- Ja idę Bell. Na pewno dacie sobie radę.. emm.. we dwoje? - jąkałam się następnie zaczęłam biec w stronę szkoły.
Wdrapałam się na najwyższe piętro licząc na to, że pan Wilson nie wścieknie się jakoś strasznie o to, że się spóźniłam.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.- weszłam po cichu do klasy i usiadłam w ławce z Lindsey, tak jak zawsze na matematyce.
Kiedy pan Wilson mówił o czymś co mnie nie za bardzo interesowało - zwane też jako geometria - wyjęłam z zeszytu do historii podwójną kartkę, na której napisałam.

Ty też wierzysz w te wszystkie bzdety na mój temat?

Przeczytała wiadomość, następnie spojrzała na mnie ukradkiem i odpisała:

Nie uwierzę, póki nie zobaczę. 

Po przeczytaniu uśmiechnęłam się do niej i zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Może jednak nie było takie złe.
Ale moje szczęście nie trwało zbyt długo.
_________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
_________________________________________________________________________________
Notka: 
I jak? ^^
Mi się wydaje, że końcu trochę przynudziłam ale ogólnie mi się podoba. 
Mam tyle pomysłów ugh... hdjfiekjjwhdnfmswkuh
+ Nie wiem czy zauważyliście ale mam szablon <3 Jest on ustawiony przez Juliet, której serdecznie dziękuję, ponieważ ja niestety nie umiem ich ustawiać i potrzebuje kogoś do pomocy <3 :) x
Pytania:
Ask: letmegooo123