niedziela, 31 maja 2015

Chapter Fourteen

- Phoebe Benfield? - spytała.
- Tak? - spytała nie wiedząc o co chodzi.
- Jest pani zatrzymana za zamordowanie Lindsey Ramsey.
Z przerażeniem otworzyłam swoje brązowe oczy i podniosłam się z łóżka, łapiąc się na głowę. Spojrzałam na śpiącą Bellę, leżącą koło mojego łóżka.
Przetarłam mokre czoło zewnętrzną stroną dłoni i podniosłam telefon z parapetu.
Ekran telefonu oznajmiał mi, że obudziłam się dokładnie piętnaście po trzeciej.
Westchnęłam i odłożyłam telefon. Położyłam się ponownie, lecz tym razem w stronę ściany.
Byłam przerażona kłotnią Belli i Justina, jeśli w ogóle można nazwać to kłótnią. Przez jakieś dwa tygodnie bez przerwy żyłam w strachu, że spotkam Justin'a albo, że znowu spotka mnie coś strasznego i brutalnego, takiego jak śmierć bliskiej mi osoby. Nie przeżyłabym jakby Justin, czy ktokolwiek inny kto stał za tymi wszystkimi szkodami, które mnie spotykały. Zastanawiałam się o czym oni mówili. O co chodziło z tym telefonem Belli? Co Bella ma na Justina, czego nie może zdradzić? O co tu uspoczułam sięekłaźwięmęczona wszystkimi myślami, mimo strachu i zaniepokojenia odpłynęłam w sen.
Leżałam na jakieś łące. Nie narzekałam, ponieważ zapach świeżych kwiatów i piękny wygląd drzew tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że powinnam tu zostać na zawsze. Zazwyczaj nie lubiłam takich miejsc ze względu na różnego rodzaju owady, jednak teraz mi to nie przeszkadzało, a nawet miałam to gdzieś. Wyciągnęłam ręce za siebie i poczułam, że coś dotykam. Spojrzałam w tę stronę, a moje serce przesało na moment bić. Moja ręka automatycznie wróciła na swoje miejsce. Przede mną leżała jakaś dziewczyna. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Miranda. Z pod jej głowy wylewała się krew, jednak znakomita większość była już zaschnięta, z czego mogłam wywnioskować, że trochę już tutaj leży.
Podniosłam się, aby bardziej się przyjrzeć dziewczynie. Odkryłam, że rana na jej głowie nie jest jedyną raną jaką zabójca jej "podarował". Jej brzuch był cały we krwi, a w szczególności w okolicach wyrostka. Zmierzyłam jej puls, jednak moje badania wykazały, że Miranda nie żyje.  Przygryzłam wargę i podniosłam się z brudnej ziemi. Spojrzałam na swoje ubranie, na które do tej pory nie zwróciłam uwagi. Miałam na sobie szarą, długą suknię. Była piękna, jednak brudna od ziemii, w której cały czas się znajdowała. Moje blond włosy opadały na szare ramiona mojej sukni. Rozejrzałam się po polanie zastanawiając się czy, aby na pewno powinnam tu zostać i podziwiać otaczającą mnie przyrodę czy może rozglądać się i szukać zabójcy mojej byłej przyjaciółki.
Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w dół. Dostrzegłam tam złoty diadem. Podniosłam go i ułożyłam na swojej głowie. Zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi. Gdy umiejscowiłam go na swojej głowie poczułam wielki wiatr, który po paru sekundach zaczął słabnąć.
Uniosłam głowę  i zobaczyłam trzy inne ciała położone w zupełnie innych miejscach, a za nimi rozciągał się wielki las. Podeszłam do pierwszej osoby.
Lindsey leżała na brudnej ziemi z ręką na swoich żebrach. Sprawdziłam jej puls, jednak był taki sam rezultat jak w przypadku Mirandy. Poczułam ukłucie w sercu. Czułam jak pojedyńcza łza spływa po moim policzku. Podniosłam głowę i spostrzegłam kolejne ciało i postanowiłam udać się w jego kierunku.
Ręce Amandy przy jej ciele. Każda część ciała dziewczyny była pokryta krwią. Nawet nie sprawdzałam pulsu, wiedziałam, że przyjaciółka niestety nie żyje.
Podeszłam do trzeciej osoby. Kiedy doszłam bliżej, nie umiałam pohamować zaskoczenia
Justin nie leżał na ziemi, tylko wisiał na drzewie. Miał podbite oko, a z jego brwi spływała krew. W ręce trzymał jakiś papier. Wyciągnęłam z jego dłoni fragment papieru i przeczytałam napis na niej napisany.
Skazałaś ich na śmierć, Elisabeth. Nikt nie ignoruje rozkazów zbuntowanej księżniczki.
Poczułam gęsią skórkę na moich dłoniach i dreszcze na plecach. Nie umiałam poskładać wszystkich elementów układanki w jedną całość. Spojrzałam w stronę mroczego lasu, nagle pragnąc go zwiedzić. Idąc w stronę drzew, poczułam ból na zewnętrznej stronie lewej dłoni. Zerknęłam na ranę, którą miałam w tym miejscu. Złapałam się za głowę, już do końca nie wiedząc o co chodzi. 
"Wszystko ma swoją cenę".
Ściągnęłam ze swojej głowy koronę i umiejscowiłam ją na głowie Justin'a. Nie wiem dlaczego ale on najbardziej wzbudzał moje zaufanie.
Pognałam w stronę mrocznego lasu. Nagle usłyszałam dźwięk charakterystyczny dla łamanych gałęzi drzew lub jakiś patyków.
Odwróciłam się i to co zobaczyłam, sprawiło, że miałam całkowity mętlik w głowie. 
Bella stała przede mną z zakrwawionym nożem w ręce. Jej ubrania były całe przesiąknięte krwią, ledwo było widać co ma na sobie.
- T-To ty ich zabiłaś? - spytałam przerażona.
Bella nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się zadziornie.
Przeszedł mnie dreszcz, a w moich oczach pojawiły się łzy. 
- Kazałaś mi. - oznajmiła, wreszcie odrywając się od czyszczenia swojego noża. - To twój rozkaz. 
Patrzyła na mnie poważnym wzrokiem, więc nawet nie przyszło mi do głowy, że może kłamać.
- Dlaczego? - spytałam lekko przerażona całą rozmową z przyjaciółką.
- Powinnaś sama to wiedzieć. - powiedziała i powróciła do poprzedniej czynności. 
Cofnęłam się w stronę drzewa, które za mną stało i złapałam się jego pień. 
- Księżniczko, co się dzieje? - Bella podbiegła do mnie i złapała mnie za ramiona.
- Przestań tak do mnie mówić. - warknęłam i zleciałam w dół. 
- Elisabeth, wstawaj! - wrzasnęła. 
Nagle poczułam jak ktoś mną szarpie. 
- Boże drogi, z całego serca współczuje twojej mamie, że codziennie musi budzić cię do szkoły - jękneła przyjaciółka gdy otworzyłam swoje zaspane oczy.
Nie mogłam przestać myśleć o tym co mi się przyśniło. Może i czytałam senniki i inne takie pierdoły, jednak sen wydawał mi się bardzo realistyczny jak na okoliczności, w których mi się przyśnił.
Przetarłam czoło zewnętrzną stroną dłoni i podniosłam się w materaca, kompletnie ignorując Bellę.
- Kto idzie pierwszy do łazienki? - spytała dziewczyna po chwili ciszy.
- Jak chcesz. - wzruszyłam ramionami obojętnie.
Bella podniosła w ziemii swoą torbę i udała się do pomieszczenia.
- Ja idę robić śniadanie!- krzyknęłam do przyjaciółki i powędrowałam do kuchni.
- Poproszę kanapkę z serem i pomidorem! - odkrzyknęła przyjaciółka, a ja zabrałam się za przygotowywanie posiłku.
Wyciągnęłam z lodówki owoc, następnie otworzyłam szufladę i wyciągnęłam z niej lśniący nóż. Przekroiłam roślinę na pół ale nagle poczułam ból w okolicy palca wskazującego.
Spojrzałam na bolący miejsce.
Z niewielkiej rany powoli zaczynała wyciekać krew, na co zareagowałam odruchowo. Sięgnęłam po plaster i zawinęłam bolącą ranę, oczywiście wcześniej przemywając ją wodą.
Spojrzałam na deskę, na której kroiłam pomidora. Można było tam dostrzec czerwone plamy, nie wien czy był to sok z pomidora czy moja krew.
Nagle usłyszałam człapanie po schodach. Zerknęłam w ich kierunku i ujrzałam tam Bellę. Miała na sobie biały t-shirt z napisem "New York" a pod nim widniał długi most. Na jej spodniach widniały granatowe jeansy z dziurami. Na jej stopach spoczywały białe stopki.
- Co się stało? - spytała zdziwiona patrząc na moją ranę.
- Skaleczyłam się nożem. - burknęłam.
Spojrzala na mnie zdziwiona i wyciągnęła nóż z mojej dłoni.
- Ja to zrobię.
Moje źrenice powiększyły się nieskończoną ilość razy. 
Uważnie przyglądałam się ruchom Belli. Wyglądała jakby miała doczynienia z tym nożem częściej jak codziennie. Precyzja i staranność wykonywanej czynnoście wywoływały u mnie dreszcze.
- Co się dzieje, El? - przyjaciółka oderwała się od krojenia, które przyprawiało mnie o dreszcze.  - Od rana jesteś jakaś.. dziwna. 
Z przerażeniem cofnęłam się w tył chwytając byle jaką szafkę, aby nie upaść. 
Przez cały czas myślałam o moim śnie. Moze i wierzyłam w przesądy, jednak w jaki sposób ufałam mojej wyobraźni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz